"Zanim pomyślę nim zapłaczę
zanim zapomnę i przestanę wierzyć
że chciałeś powiedzieć proszę zostań
zanim się przyznam jak bardzo
chcę to usłyszeć i w tobie żyć "
I jeszcze westchnienia, i szepty bezwstydne wypełniały pokój, pogrążony w gęstym mroku. Ostatki drewna, żarzyły się pomarańczowymi łezkami w kominku. W powietrzu unosił się delikatny zapach wanilii zmieszany z czymś... co to jest? Goździki? Cynamon? Kardamon? Nie wiem, ale w tym momencie nie wydaje się to być ważne.
Dotyk twoich rąk, objęć i pocałunków przestał być już tylko wspomnieniem zatrzymanym w mojej głowie. Wszystkie delikatne pieszczoty, małe i duże pragnienia, znów stały się nasze. Nie tylko moje... Mogę się nimi dzielić na sto różnych sposobów, tak jak to sobie wyobrażałam w czasie, gdy ciebie nie było i tak, jak robiliśmy to za pierwszym i każdym innym razem.
Delikatnie przeczesuję twoje włosy, gdy mokrymi pocałunkami pieścisz skórę na mojej szyi, okrężnymi ruchami języka naznaczasz wypukłe kostki obojczyków. Czuję rosnący ból tam, w dole brzucha i wyginam się niczym napięty łuk. Wtulając się w twoje ciało, wbijając paznokcie w napięte mięśnie pleców, błagając o spełnienie obietnicy, jaką składają twoje usta, błądzące po moim ciele. Czuję dłonie, duże i szorstkie od nawiniętych na nich bandaży. Gładzisz nimi moje ramiona, talię, brzuch, a potem jakby chcąc zaprezentować swoje zwycięstwo drżące z podniecenia, mocno zaciśnięte uda. Wzdycham jęcząc przeciągle i poddając się naporowi twoich dłoni, opadam z powrotem na posłanie. Zaciskam mocniej uda, rzucając głową na wszystkie strony w bezgranicznej ekstazie.
Zbyt mocno... Zbyt dokładnie mnie znasz. Wiesz gdzie, jak i kiedy dotknąć by moje ciało objęły płomienie. Wiesz jak podtrzymywać ten żar i powiększać go. Sprawiasz, że płonę. Spalam się w męczarniach mętnych resztek rzeczywistości. Otoczona pieszczotami, omamiona zapachami i doznaniami, pragnąca cię tak, że nie pamiętam nienawiści jaką cię darze. Wtedy staję się inna, spragniona każdego dotyku, każdej pieszczoty, rozpalona, gotowa do walki... i wreszcie uległa.
A potem nie mogę spać. Owinięta w prześcieradło podchodzę do okna. Wpatruję się w ciemność panującą za nią. Na czarne kontury olbrzymich drzew, rysujące się na granacie nieba. Małe blaski gwiazd, lśniące tak daleko, tak blisko. Księżyc, którego promienie nie sięgają tego miejsca. Na końcu, dopiero na swoje odbicie. I wydaje mi się, że stoję przed życiem jak przed szybą. Niechlujnie zachlapaną wielobarwną farbą. Widzę zwykłe dni, na przemian przeplatane z marzeniami i tymi chwilami, gdy przychodzisz tutaj, by manifestować swoją władzę.
Odwracam nagle głowę w stronę łóżka, gdy wzdychasz głęboko, przeciągając się na łóżku. Lewą ręką przesuwając po pustym prześcieradle.
Miejscem, gdzie powinnam leżeć.
Miejscem, gdzie powinnam zawsze na ciebie czekać.
Miejscem, o którym kiedyś marzyłam.
Miejscem, które jest tylko moje.
Moje... Ale jednak nie moje. Bo ile poprzedniczek było tutaj przede mną? Trzymanych pod przymusem, z własnej woli lub uwięzionych i zniewolonych tak jak ja?
Wzdycham cicho, mocniej zaciskając dłoń na materiale, przewiązanym na moich piersiach. Drugą kładę na zimnej tafli szyby. Opieram na niej czoło i wzdycham kolejny raz, obserwując tworzącą się warstwę pary na szybie. Zamykam oczy, absorbując cały chłód. Czuję się jak niewolnica, uwiązana króciutką smyczą do jego nogi. W pełni zależna, od każdego, najmniejszego jego ruchu. Każdego kroku i potknięcia. Zamknięta na cztery spusty w komnacie i zmuszona oddawać mu swoje ciało, którego ot tak sobie zapragnął. W zamian za co? W zamian nauczona pożądać jego spojrzeń, oczu ciemnych i nikczemnych jak jego dusza; cichych szeptów owiewających ciało, drażniących skórę, wypełniających pustkę; dotyku jaki mi ofiaruje. Jestem jak ćma, lecąca prosto w ogień. Krążąca nad nim tak długo, aż moje skrzydła nie spłoną. I ilekroć odzyskam zdrowy rozsądek, powiem sobie dość, a jemu nie. Ilekroć zacznę walkę, potrafi mnie ugłaskać. Sprawić, że zapominam, a w zamian pożądam.
Podskakuję, a cichy pisk załamuję ciszę w komnacie, gdy czuję jak silne ramiona oplatają moją kibić. Przyjemnie, ciepłe ciało przylegające do mojego, wychłodzonego i drżącego z zimna.
Zanim pomyślę.
Zanim zapłaczę.
Zanim zapomnę.
Zanim przestanę wierzyć.
Przytulisz mnie do siebie. Owiejesz ciepłem, pozornym bezpieczeństwem. A ja poddam się temu wszystkiemu.
-Zmarzłaś - szepcze, a gorący oddech owiewa moją skórę.
-Mhmm...-mruczę, gdy unosi dłoń i zaczesuje moje włosy na prawe ramie, odsłaniając kark. Drżę bynajmniej nie z zimna. Najgorsze jednak było to, że on to wiedział, dalej pieszcząc językiem i zębami wystające kostki. Przygasła potrzeba w dole brzucha znów buchnęła nagłym, nieoczekiwanym ogniem. Moje ciało wiotczeje i napina się jednocześnie. Rozum szwankuje.
Przechylam się lekko w tył i opierając się na nim, układam głowę wygodnie na jego torsie. Czuję jak się pochyla, jak jego oddech owiewa płatek mojego ucha i za chwile jego usta składają na nim pocałunek. W chwili gdy chce mnie objąć mocniej w mojej głowie rozpala się czerwona lampka ostrzegawcza. Otwieram oczy i wyskakuję z jego ramion, jakby sam diabeł mnie tam trzymał. Ale czy... Czy on nie jest sam w sobie diabłem?
-Nie! - mówię głośno i wyraźnie. Zdecydowana nie dać mu niczego, nie poddać się jego woli. Chaotycznym ruchem dłoni zbieram prześcieradło, które lekko osunęło się z mojego ciała.
-Nie...? - pyta z przekornym uśmieszkiem i tajemniczym błyskiem w oczach, robiąc krok w moją stronę.
-Nie... - mówię, niepewnie robiąc krok w tył. Zderzając się plecami z gładką szybą - Nie...
Zbliża się do mnie wspaniały, doskonały, cudownie nagi i niebezpieczny. I czuję, że mój opór i wola walki maleje. Zapominam powoli co chciałam powiedzieć.
-Nie? - mówi szeptem opierając dłonie na szkle po obu stronach mojej głowy. Zamykając mnie w pułapce swojego ciała i szkła.
-Nie... - szepczę miękko, w momencie, gdy jego usta przylegają do moich, zapominam o wszystkim. Oddaję pocałunek z równą żarliwością. - Nie... - zarzucam dłonie na kark, splatając palce i przyciągam go bliżej. Wtulając się w niego mocno, poszukując ciepła, chcąc uciec od chłodu, pozwalając, aby prześcieradło delikatnie zsunęło się z mojego ciała i opadając stworzyło pod naszymi stopami błękitną sadzawkę. - Nie... - szepczę dalej gdy układa mnie delikatnymi ruchami na łóżku i obsypuje żarliwymi pocałunkami moje piersi. Wplatam palce w jego włosy i zaciskam je na nich, próbując odciągnąć jego głowę. Mruczy i za karę zamyka moją brodawkę w mocnym uścisku swoich palców. Ucisk, który jeszcze chwile temu dostarczyłby mi jedynie bólu, teraz tylko przemożnej rozkoszy. Może i przegrałam to starcie, ale przegrana będzie jak nagroda. Najsłodsza i najdoskonalsza, jaką kiedykolwiek mogłabym otrzymać. Zsuwa się, delikatnie kąsając skórę na moich żebrach, brzuchu. Wkłada palec m mój pępek i kąsa mnie tuż nad biodrem. - Nie...! - krzyczę rozkosznie, obserwując jak z filuternym uśmieszkiem schodzi z pocałunkami coraz niżej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz