niedziela, 30 grudnia 2012

2.


"Czasem, gdy wszystko 
Oddala się w sen
Przychodzi przebudzenie
A reszta, jest prawdą..."

Jim Morrison







Dlaczego więc, przez te kilka zapamiętanych przeze mnie scen, będących jedynie pustym i głębokim,niczym kałuża na drodze, odbiciem tego co czułam, czuję i czuć będę. Chwila tuż przed przebudzeniem, kiedy to marzyłam o tym, by wyrwać się z tej chorej rzeczywistości.Moment już po, kiedy jedynym pragnieniem stało się pójście do pokoju rodziców,jak przedszkolak idący z płaczem do ostoi bezpieczeństwa, marząc jedynie o przytuleniu i tych magicznych słowach - to tylko sen.
Ale nie jestem już dzieckiem. A moja ostoja bezpieczeństwa rozpłynęła się razem z odejściem Jego, a potem zakończyła się,kompletnym rozpadem, spowodowanym śmiercią rodziców. Każdego dnia, wmawiam sobie, że dam radę, że potrafię się bronić. Powtarzam sobie to, co mówili mi rodzice. To tylko sen...
Wtuliła się mocniej w poduszkę, uporczywie zaciskając na niej dłonie. Po je czole spływał małe,drobne kropelki potu, które drażniły skórę. Obudziła się, biorąc mocny wdech.Uczucie, że jej płuca ściskają metalowe obręcze wzmocniło się, i sprawiało jeszcze więcej bólu. Wierzchem dłoni starła pot zmieszany z łzami. Gdy opadała z powrotem na czarne poduszki, czuła jak materiał koszuli przykleił się do jej ciała, tak jak niesforne pasma włosów, do twarzy.
Wypuściła powietrze z płuc, chodź i to nie przyniosło ulgi.
Leżąc w ciszy, usłyszała jak krople deszczu uderzają najpierw o dach a potem w okna. Nagle zapragnęła znaleźć się w strugach deszczu, pragnęła aby mocny powiew wiatru rozwiał jej włosy, szarpał ubranie. Krople deszczu z siłą uderzały o jej ciało, przyprawiając o ból jak i dostarczając upragnionej wolności. Aby zmywał niewidoczne; nieistniejące ślady dłoni z jej ciała. Oczyścił umysł z zbędnych wspomnień. Wstała i skierowała swe kroki w stronę pomieszczenia obok. Niestety... musiała zadowolić się prysznicem.
I tej nocy, nie przespała do końca. Siedząc bezczynnie w domu, z kubkiem gorącej herbaty w splecionych dłoniach, wracała do snu. Za wszelką cenę próbowała go sobie przypomnieć. Lecz dlaczego nie mogła ? Zamknęła powieki, pragnąc powrócić do tamtych chwil, nie aby się bać, nie aby cierpieć. Ona tym żyła. Czas... kiedyś myślała,że to on pozwoli jej zapomnieć, wymaże wspomnienia. Jednak przekonała się, że on jedynie przyzwyczaja do bólu, pozwala się go nauczyć… Aż w końcu, nauczyła się z nim żyć, sprawiła, że stał się jej pokarmem. Tylko dzięki wspomnieniom,sennym zmorom, potrafiła przeżyć kolejny dzień…
Żyć wspomnieniami, a bezwiednie od nich uciekać, to zupełnie co innego. Te lata, cały ten czas, dał jej dużo do namysłu.
Umierałam bardzo długo. Raniąc się, płacząc, krzycząc... W samotności, nie chcąc nikogo do siebie dopuścić. No bo po co ? Jaki jest sens wysłuchiwania pustych słów,kłamstw którymi można się karmić i ślepo w nie wierzyć. Lub, żyć ze świadomością, że niedługo i tak wszystko się skończy.
Umierałam bardzo długo. Spadałam w tę bezdenną przepaść nicości. Ciemną, brudną wilgotną i chłodną. Samotnie… Bez uczuć, bez żalu, bez miłości. Kiedy jedynym przyjacielem staje się on, ból.
Spadałam w dół, nie istniał czas, nie istniały dni. Byłam tylko ja i uporczywe uczucie braku jakichkolwiek uczuć…
Gęste, wilgotne, rozrzedzone powietrze,którym coraz trudniej oddychałam, w miarę spadania. Świadomość tak jak wysokość, ulatywała gdzieś daleko. Po za mnie. Po za mój mały świat. Tutaj nawet nieświadomość mi nie przeszkadzała. Samotność zaczynała powoli być mi przyjacielem, jedynym, chodź złym. Wyciągającym z otchłani dłonie i ciągnąc mnie w jej stronę, jeszcze szybciej.
Upadek, był niczym zderzenie się z dnem przepaści, tak jak usłana była łąka kwiatami, tak dno usłane było ostrymi jak brzytwa skałami. Uderzenie o ostre skały w postaci wspomnień.Ostre salagmaty przebijały moje ciało, ostre końce wbijały się w skórę niczym szpilki w poduszkę, głęboko, boleśnie… Lecz nie czułam bólu. To był ból do którego , już dawno przywykłam. Zagłębiam się, tonę, zatracam się w tym uczuciu.
Nastąpiło przebudzenie. Czułam się tak, jakbym wypłynęła z lodowatej wody na powierzchnię. Nabrała powietrza, tak głęboko, tak mocno, iż wydawało mi się, że z bólu zaraz skonam. Lecz ten ból był inny. Nowy, nieznany. Uczucie, kiedy świeże powietrze wypełniało mnie od środka przynosiło ulgę, wspomnienia i …wolność. Nie było już bólu, żalu czy łez. Pojawiła się siła i życie.
Bo teraz lekko, niczym obłok unoszący się podmuchem wiatru naradzam się na nowo.
Mam siłę, a nikt jeszcze nie wie, jak wielką…
Spadałam długo, w głęboką, czarną przepaść umierając. By potem narodzić się, wstając lekko…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz