niedziela, 30 grudnia 2012

8.


"...jeżeli mam spaść, mam upaść,
czy ochroni mnie moja miłość,
czy ktokolwiek usłyszy mój krzyk zza grubych ścian cierpienia...?"


Powoli otwieram oczy, otacza mnie oślepiająca ciemność.Czuję jego spokojny oddech owiewający mój policzek i szyję, ramiona oplatające moją kibić, trzymające w  mocnym uścisku. Jego policzek oparty o moje ramie i nogę przerzuconą przez moją. Czuję się jak w kokonie, zamknięta w klatce jego szaleństwa. Moje ramiona same, nie słuchając zdrowego rozsądku tulą go do piersi, zupełnie tak jakby wiedziały, że tego potrzebuje. Wygląda jak małe dziecko, zamknięte w ciele dorosłego mężczyzny; bojące się mroku, cieni i demonów w nim czających. Jednak wiem, że gdy tylko się obudzi znów stanie się panem i władcą. Te same cienie i demony staną się mu posłuszne. A on zamieni się w bezwzględnego diabła więżącego mnie tu z powodu chwilowej zachcianki. Wzdycham cicho, rozkazując dłoniom go puścić.Muszę się stąd uwolnić.
Dla niego jest już za późno, na próżno miałam nadzieje, że uda mi się go zmienić, na próżno próbowałam obudzić w nim tkliwość i delikatność, próbować wyrywać ze szponów ciemności. On sam zdecydował, poddał się temu, zaprzedając wszystko za zemsty i zdobycie sił. Za zniszczenie tego co zwało się domem. A teraz próbuje zniszczyć mnie.
Czuję jak ostatnie, mgliste obłoki światła, tlące się w mej duszy walczą z ciemnością, jednak wiem, że jeżeli on dalej będzie mnie tak niszczył, nie wygram. Przegram. A wtedy, wszystko czego będę szukała w życiu,czego potrzebowała i pragnęła będzie on.
Kiedyś powiedział, że to właśnie światło i czystość mej duszy go przyciągały, niewinność okazała się niezwykłą pokusą, drażniącą go dniami i nocami. Sprawiając, że zapragnął nią zawładnąć, mieć tylko dla siebie. Chciał móc mnie kształtować, uczyć, niszczyć i pozwalać naradzać się na nowo. Mieć coś, czego on nie mógł mieć. A teraz on, przez to wszystko staje się dla mnie  wszystkim i niczym. Bez niego nic nie będzie miało sensu, a ja będę torturowała się odurzającymi cieniami miłości, o których się nie mówi.
Dlatego muszę się stąd uwolnić.
Delikatnie rozplątuję jego ramiona, wysuwam się spod niego i siadam na łóżku. Czuję na bosych stopach chłód kamiennej podłogi. Rozglądam się po pogrążonej w mroku komnacie. Przez ogromne szklane okna wpadają tutaj szare promienie księżyca, które łagodzą ciemności i nadają łagodności cieniom.
Srebrzą siatkę cieni na podłodze, meblach i ścianach sprawiając, że komnata wydaje się jeszcze bardziej zimna, niż normalnie.Wzdycham cicho, tak aby go nie obudzić. Cisza nie zostaje zmącona, wśród niej pozostają ukryte nasze oddechy. Po cichu podchodzę do ogromnego fotela, na którym lubi siadywać, gdy wraca do mnie i obserwować jak śpię; a na którego oparciu przewieszony był mój kremowy szlafrok. Narzucam go na siebie ciasno zawiązując sznur wokół talii. Kieruję się w kierunku łazienki. Muszę go zmylić,jeżeli wszystko ma się udać.
Nie zapalam  głównego światła, wiem, że jest ono zbędne, po za tym nie ma sensu robić zbędnego hałasu. Staję przed lustrem i zapalam malutką lampkę obok. Po pomieszczeniu roznosi się ciche klikniecie.
Chwilę wpatruję się w swoje mętne odbicie. W zamglonych oczach nadal mgli się wspomnienie tego, co ze mną zrobił. Czuję jak mój żołądek zaciska się w mocny węzeł. Biorę głęboki wdech lecz to nie pomaga. Nadal czuje obrzydzenie do tego wszystkiego, do tego na co mu pozwalam czerpiąc z tego osobliwe przyjemności. Brzydzę się sama siebie i tych momentów w których z utęsknieniem wyczekuję jego i wszystkich tych pieszczot jakimi mnie obsypuje.Nie wytrzymuję i wymiotuję do zlewu. Żółć z żołądka podrażniła moje gardło.Okręcam wodę i przepłukując usta spryskuję mocno twarz. Płuczę usta do momentu gdy przestaję czuć obrzydliwy smak, zakręcam kurek i zakrywam twarz brązowym ręcznikiem. Opieram się plecami o ścianę wyłożoną fioletowo szarymi kafelkami po czym zjeżdżam po niej próbując opanować szloch. Mam dość tego życia, mam dość ciągłej walki z ciemnością, która próbuje opanować moją dusze. Ta desperacja która rysuje wszystko w co wierzę, przekonuje, że jest to jedyną rzeczą, której teraz potrzebuję. Chcę wierzyć, że uda mi się stąd uciec,uwolnię się od niego i jego chorej obsesji. Miłości którą rozumie tylko on.
Przyciągam nogi do klatki piersiowej, oplatając je ramionami i opierając czoło o kolana. Łzy nadal nie chcą przestać lecieć.
Jeżeli miłość jest dla mnie cierpieniem, nie powinnam jej trzymać na siłę by wykrwawiać się na śmierć, jednak ja jak desperatka wciąż  i wciąż więżę ją w mocnym uścisku, wiedząc wierząc, że to jedyna droga ucieczki od ciemności. Staję się męczennikiem, a moja miłość winą, za którą cierpię. Lecz nie potrafię jej zostawić. Ona jest uzdrowieniem, a ja bólem. Ona jest snem na jawie, gdzie ja nie należę. Jest wszystkim tym, czego powinnam się wystrzegać, a co kusi mnie najbardziej.
Jednak ból okazał się zbyt silny, bym potrafiła się mu oprzeć, zbyt dużo tu mroku, bym mogła wygrać. I moja dusza, która była jedyną rzeczą, która pozwalała mi przeżyć powoli umiera.
I gdzieś w tym wszystkim zgubiłam siebie, nie potrafię zrozumieć dlaczego moje serce ponownie jest złamane, odrzucając jego miłość której zawsze pragnęłam. Bez miłości jest gorzej niż źle, jednak nie chcę jej na nowo. Mimo wszystko chcę żyć mym poprzednim życiem, gdzie on był tylko zapomnianym cieniem snującym się w odległych, mętnych wspomnieniach mej pamięci o których zapomniałam. Czasami stawał się koszmarem z którego budziłam się z krzykiem, oblana potem i trzęsąca się ze strachu. Jednak był ktoś, kto potrafił załagodzić ten stan, potrafił mnie uspokoić i ukoić rozszalałe nerwy. Pozwalał zapomnieć. Był jak lekarstwo na chorobę, którą był on.
Zaszlochałam cicho.
Zabierz mnie do domu, do mojego serca. Moja nadzieja odrodzi się na nowo, zapomnę o tym wszystkim. Tylko z tobą mogę wygrać tą wojnę... pomyślałam, czując jak fala siły i determinacji przelewa się przez moje ciało. Każda wojna potrzebuje ofiar nawet ta.
Ocieram łzy ręcznikiem, chwytam się zlewu i wstaję. Nie spoglądając ponownie na zjawę w lustrze przechodzę przez łazienkę. Cicho odsuwam drzwi kabiny i odkręcam kurek. Szum wody zagłusza ciszę. To tylko pozory w które on musi uwierzyć.
Zakradając się do drzwi, zastanawiam się czy przez to wszystko mogłam go obudzić, jeżeli tak cały plan spali na panewce. Zaciskam dłoń na drewnianej framudze i spoglądam na łoże stojące przy wielkich oknach.Wśród białego prześcieradła dostrzegam kilka czarnych kosmyków porozrzucanych na białej, koronkowej poduszce. Wśród ciszy i szumu wody roznosi się jego cichy oddech. Śpi.
Biorę głęboki wdech, zatrzymuję go w płucach na kilka chwil,po czym po cichu wypuszczam ustami. Jestem gotowa. Chwilę waham się, nim stawiam pierwszy krok. Drugi idzie mi już dużo łatwiej.
Stąpając cicho przechodzę przez pokój, cały czas kątem oka obserwując łoże. Zatrzymuję się, wstrzymując oddech gdy wymruczał coś cicho przesuwając ręką po miejscu, gdzie wcześniej leżałam. Gdy jego dłoń natrafia na skraj poduszki przyciąga ją do siebie, wzdychając cicho i wtulając w nią twarz.Odetchnęłam z ulgą  wypuszczając powietrze, które zatrzymałam w płucach, czułam jak napięte mięśnie rozluźniają się, a łomot serca ustaje. Jest dobrze. Dopóki śpi wszystko będzie dobrze. Pomyślałam podchodząc do komody i otwierając środkową szufladę. Wsunęłam dłonie pod stos prześcieradeł szukając tego, co ukryłam tam podczas jego ostatniej wizyty. Powoli przesuwałam palcami po dnie szuflady, aż natrafiłam na zimne ostrze noża kunai. Mruknęłam usatysfakcjonowana zaciskając palce na rękojeści po czym wyciągnęłam broń. Gdy metal zabłysł w świetle księżyca obejrzałam się wystraszona w stronę łoża.Nadal spał, choć mogłabym przysiąc, że poczułam jego gorący oddech na karku. Podświadomie wyczuwałam jego obecność za plecami, ale to było niemożliwe. Przecież spał. Zamykam oczy wzdychając i ponownie odwracając się przodem do komody, przyciskając otrze do piersi. Czy powoli odchodzę od zmysłów?
Cicho zamykam szufladę po czym odwracam się i powoli kieruję w stronę łazienki. Dopiero gdy opieram się plecami o zamknięte drzwi pozwalam sobie na szaleńczy galop serca, wypuszczenie powietrza które nieświadomie wstrzymywałam w płucach i łzy, które zaczęły wypływać z moich oczu.
Spoglądam przestraszonym wzrokiem na złowrogo błyszczące się ostrze kunai, które wydaje się mówić „ Użyj mnie. Użyj mnie, tnij tak długo, aż nie popłynie szkarłatna rzeka wyzwolenia...Tnij dopóki nie poczujesz się wolna”Nigdy tego nie robiłam, nie wiem nawet... jak się za to zabrać. Patrzyłam na ostrze, zaciśnięte kurczowo na rękojeści palce trzęsącej się dłoni. Bałam się jak tchórz, ale to strach stanie się moją siłą. Byłam tchórzem, który próbował stać się bohaterem własnego świata.
Przełykam ślinę, biorę głęboki wdech i z przerażeniem przeciągam ostrze po nadgarstku. Syczę, gdy rana zaczyna się otwierać, a z niej wypływać krew. Nie przewidziałam takiego bólu. Drżę na całym ciele patrząc jak krew kropla za kroplą opada na podłogę. I co z tego mam?
Czy tym jest właśnie miłość? Czy równoznaczna jest ona z ciągłym cierpieniem? Miłość...
Ona kradnie marzenia, które nigdy nie powstały po czym rozszarpuje je na milion drobnych kawałeczków. Ona zabiera szczęśliwe chwile, zamieniając je w pełne żałości i goryczy wspomnienia. Ona niszczy dusze, gasząc w nich płomyki nadziei i dobroci, pozostawiając tylko ból i udrękę. Ale ta sama miłość weźmie to zranione serce, poszarpane na kawałki, które ledwo bije i napełni je nadzieją. Wzniesie je wysoko ku gwiazdą i wypełni jego upragnioną miłością.
Co z tego mam? Nie odkryłam nic nowego, nic czego bym już nie wiedziała.
Odskakuję od drzwi, gdy otwierają się z hukiem odbijając od ściany. Broń wypada z mojej dłoni i z głuchym łoskotem toczy się brudząc kafelki krwią. Wsuwa się pod jedną z półek niczym przestraszona mysz, która ucieka przed polującym kotem. Jakże chciałabym się z nim zamienić. Zachwiałam się. Świat nagle nabrał zbyt mglistych kolorów, bym potrafiła rozróżnić poszczególne kształty, wszystko zawirowało i ostatnie co widzę nim mdleję to jego ciemniejsze od mroku oczy.

Ale odkryłam, że ta sama miłość która mnie zabije również mnie uratuje...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz