" Teraz... zrób to teraz. Zniszcz mnie tak, aby nie pozostało już nic.
Zniszcz mnie tak, abym nie żałowała."
Powoli otwieram oczy. Czuję się zmęczona. Zupełnie tak,jakbym nie spała całą noc, choć naprawdę było zupełnie inaczej, a przynajmniej tak mi się wydaje. Oddycham ciężko, walczę o każdy głęboki wdech, którym rozkoszują się zmęczone płuca. Otwieram i zamykam ciężko oczy zupełnie tak,jakby moje powieki zrobione były z ołowiu.
Zrób ją z wosku, kamienia, kamienia, kamienia.
Zrób ją z wosku, kamienia, moja damo.
Ciało wydaje się być zimnym, gładkim, betonowym odlewem,który ciąży zamiast służyć. Gdzie się podziało moje ciepłe ciało? Przesuwam dłonią po brzuchu chcąc się upewnić, że ja to ja, a nie coś zupełnie innego.Jednak zamiast ciepłej, miękkiej skóry przesuwam dłonią po sztywnym pancerzu.Otwieram szerzej oczy, odrzucając energicznie pościel, której miękkości nie czuje. Niemalże wyskakuję z łóżka i staję na drżących, słabych nogach. Nie czuję chłodu kamiennej posadzki. Nic nie czuję.
Zrób ją z żelaza oraz stali, oraz stali, oraz stali.
Zrób ja z żelaza oraz stali, moja damo.
Zdezorientowana spoglądam w dół, jednak zamiast swoich nóg dostrzegam dwie alabastrowe nogi lalki, które w kostkach przywiązane mają cienkie żyłki. Wciągam powietrze, powoli podnosząc wzrok na swoje dłonie. Szklane, delikatne palce złączone z przedramieniem ruchomym stawem zupełnie jak u laleczek. Do prowizorycznego, ruchomego nadgarstka przyczepione są kolejne żyłki za którymi powiodłam wzrokiem. Jednak ciągnęły się gdzieś wysoko, wysoko w głąb ciemnej czeluści, której nie mogłam pokonać. Moja głowa opada bezwładnie w dół. Kim jestem? Na pewno nie sobą. Czym jestem? Jestem lalką? Marionetką? W takim razie kto steruje sznureczkami nad którymi ja nie mam władzy? Patrzę pustym wzrokiem w mrok, który gęstnieje pod moimi bezwładnie zwisającymi nogami. Gdzie podział się pokój i łóżko? Gdzie... gdzie on jest? Próbuję otworzyć usta i zawołać go. Głośno. Głośniej. Najgłośniej jak tylko potrafię, jednak nie mogę ruszyć zastygłymi w bezruch ustami. Skamieniała z żałości nie potrafię się poruszać, nie potrafię nic powiedzieć. Jedyne co mi pozostaje to ronić wielkie łzy. Ale i one nie chcą się pojawić.
Jestem pusta.
Jestem sama.
Jestem naznaczona.
Jestem stracona.
Jestem zatracona.
Jestem porzucona.
Jestem samotna...
Tkwię w bezruchu który mnie przeraża. Nie to nie to... to ta bezczynność i niepewność jest przerażająca. Co teraz będzie? Co się stało? Jak to się stało?
Zrób ją ze złota i srebra i srebra i srebra.
Zrób ją ze złota i srebra, moja damo.
Przerażająca muzyka katarynki odbijająca się od ciemnych ścian nicości i słowa piosenek, które nuci dziecięcy głosik. Mam ochotę zatkać uszy rękoma i krzyczeć tak głośno jak to tylko możliwe by zagłuszyć to wszystko.
Niewinny kat.
Chcę krzyknąć „dość!” ale słowa utknęły w moich martwych ustach, chcę zatkać uszy dłońmi, ale bezwładne dłonie zwisają beznadziejnie na delikatnych żyłkach.
Niewinna nicość.
Chcę krzyknąć „dość!” ale słowa zamarły na martwych ustach,chcę zatkać głuche uszy dłońmi, ale te nie słuchają moich poleceń.
Winny winowajca.
Nie mogę krzyczeć. Nie mogę się ruszyć. Mogę jedynie patrzeć.
I gdy muzyka katarynki zaczyna zagłuszać dziecięcy głos moje porcelanowe nogi pękają zupełnie tak, jakby spadając z wysokiej odległości nagle zetknęły się z twardym podłożem. Zaraz po nich eksplodują uda i brzuch. Patrzę przerażonym wzrokiem jak kawałki porcelany i ruchomych stawów upadają gubiąc się w nicości. Chcę krzyczeć lecz nie mogę.
Nie mogę. Nie mogę. Nie mogę. Nie mogę. Nie mogę. Nie mogę.Nie mogę. Nie mogę. Nie mogę...
I nim eksploduje moja lewa ręka...
Budzę się z krzykiem, siadając na łóżku. Krzyczę wpatrując się w martwy punkt tuż za potężnym fotelem, na którym lubi przesiadywać on. Krzyk odbija się echem po pustej komnacie i wraca do mnie, mieszając się z tym, który nadal wydobywa się z mojej krtani. Przestaję dopiero wtedy gdy brakuje mi już tchu.
Z dużym wysiłkiem unoszę prawą rękę, którą ocieram mokre od łez policzki, wydaje mi się, że waży ona więcej niż tonę. W tym samym momencie doznaję nagłego olśnienia. Odejmuję ją od twarzy po czym przyglądam się jej w skupieniu. Widzę gładką alabastrową skórę, której nie szpecą żadne rany ani blizny. Po chwili unoszę też i lewą rękę i ustawiając ją przed oczami tak jak kilka sekund wcześniej prawą , wpatruje się w nią. Nie dostrzegając żadnej różnicy. Nie ma nic... Gdzie podziały się cięte rany, które zadałam sobie w nocy? Gdzie tysiące nacięć i zaschnięta krew? Gdzie blizny i zaczerwienienia? Gdzie ból i ukojenie? Gdzie to wszystko? Zamykam oczy, biorąc kolejny głęboki wdech po czym bez zastanowienia, bez przemyśleń, bez wspomnień czysto i klarownie wykrzykuję imię, które zapomniałam. Którego nie pamiętam. Otwieram oczy dopiero wtedy, gdy cichnie ostatnie echo. Powoli przesuwam wzrokiem po pustym pokoju i widząc, że nic nie uległo zmianie postanawiam wstać. Podchodzę na chwiejnych nogach do ogromnego fotela, na którego oparciu leży przerzucony perłowy szlafrok. Zarzucam go lekko na ramiona, przewiązując talie paskiem.
Stojąc przy wielkim oknie spoglądałam na odradzającą się naturę. Słońce muska zielone listki, które jak każdej wiosny zaczynają stroić gałęzie drzew, soczysta zielona trawa okrywa gołe gleby i stroi się w najpiękniejsze kolory kwiatów. Ptaki odbudowują swe gniazda wśród koron drzew, radośnie przy tym śpiewając.
Wszystko się odradza, dlaczego ja nie mogę?
Wzdycham cicho kładąc dłoń na szybie okna, przesuwając po chłodnej powierzchni do miejsca, gdzie snop promieni wpada do pokoju. Czułam to ciepło rozpływające się po mojej dłoni, to było niezwykle przyjemne uczucie. Dla każdego to takie oczywiste ale dla mnie, osoby zamkniętej w czterech ścianach od trzech miesięcy, było to najprzyjemniejszym uczuciem od tych kilkunastu tygodni. Zaczęłam się zastanawiać jakby to było poczuć to samo ciepło na całym ciele, wyjść z mroku, który próbował opanować także i moją duszę, i znów pozwolić wypełnić się światłu. Poczuć to ciepło rozpływające się po skórze, a potem głębiej, tam gdzie ludzki wzrok nie sięga.
Rozluźniam pasek, szlafrok sięgający do połowy moich ud zsuwa się z moich ramion, tworząc u stóp perłową sadzawkę, która ostro odcina się na tle ciemnych paneli. Wychodzę z okręgu materiału i staję w snopie światła.
Zamykam oczy czując jak promienie mnie oślepiają. Ciepłe światło wędrowało po moim ciele, czułam je na oczach, ustach, rozpostartych ramionach, piersiach, brzuchu, nogach...
Ciepło wypełniało mnie całą łagodząc ciemność wewnątrz mnie. Roztapia wezbraną górę lodu,która otacza moje serce, niszczy pamięć snu, która nadal kołatała się w mojej głowie.
Biorę głęboki wdech, uśmiechając się delikatnie i odchylając delikatnie głowę do tyłu. Końcówki moich włosów muskają skórę na pośladkach,przypominając jak dawno nie były przycinane. Wzdycham nie przejmując się tym zupełnie. Jest mi tak błogo, dobrze, że dopóki światło samo nie zniknie nie zamierzam się stąd ruszać.
Powoli odpływam w niebyt, wsiadam do łodzi, która prowadzi do moich skrytych marzeń i pragnień. Do domu w którym byłabym szczęśliwa, do osoby, która dawałaby mi to szczęście, do naszych dzieci, które moglibyśmy mieć, do ogrodu pełnego kwiatów i drzew w którym po południu bawilibyśmy się całą rodziną, a wieczorami razem z nim siadywalibyśmy na ogromnej huśtawce z lampką wina i szczycili się swym szczęściem...
Czuję jak ramiona oplatają moją talię, muskularne ciało przytula do moich pleców tak, że moja głowa opiera się na jego ramieniu. I w wyobraźni widzę jak robi to mój mąż, czuję jak składa pocałunki od ramienia do płatka ucha, delikatnie gładząc moje piersi i brzuch. Wzdycham cicho plecami mocniej wtulając się w jego ciało i jednocześnie delikatnie wyginając się w łuk, pod wpływem tych leniwych pieszczot.
-Co robi moje słonko? – słyszę jego szept tuż koło ucha i zamiast odpowiedzieć mruczę uśmiechając się delikatnie. Jedna z jego dłoni wędruje z mojej piersi przez brzuch, palce obrysowują linie bioder po czym zsuwają się niżej. I nim zdaję sobie sprawę, że sytuacja już dawno przekroczyła granicę mojej wyobraźni on zanurza palce w krótkich włoskach, jego palce bezbłędnie zsuwają się niżej by odnaleźć ten magiczny punkt. W akcie desperacji zaciskam mocno uda jednak było za późno. Pieszcząc kciukiem moją łechtaczkę, wszedł we mnie dwoma palcami.
Jęknęłam przeciągle, wypinając mocniej piersi do przodu. Zaczął poruszać palcami, drugą ręką nadal pieszcząc pierś. Czułam jak gorąco opanowuje moje ciało, a leniwie pobudzana namiętność atakuje teraz nagle i nieoczekiwanie. Chciałam skulić się i jednocześnie rozerwać na strzępy. Zaciskałam mocno dłoń na jego nadgarstku, wbijając paznokcie w skórę; próbując ją stamtąd zabrać i jednocześnie zatrzymać na miejscu. Wzdychałam i jęczałam, napinałam i rozluźniałam rozedrgane mięśnie próbując uciec, i jednocześnie wtulić w niego jeszcze mocniej. W ogólnym rozkojarzeniu nie wiedząc co zrobić z drugą ręką szukałam oparcia, czegoś co dałoby mi siłę i zupełnie nieoczekiwanie zacisnęłam mocno dłoń na materiale jego koszuli. Podczas gdy ja odchodziłam od zmysłów on składał mokre pocałunki na mojej szyi, ramionach i karku. Językiem pieszcząc każdy milimetr skóry, drażniąc ją zębami. Delikatnie kąsał by po chwili złożyć czuły pocałunek.
Powoli traciłam kontrole nad moim rozdygotanym ciałem, które całkowicie sobie podporządkował, gubiąc powoli moje fantazje o spokojnej przyszłości. Wiedziałam, że dopóki się od niego nie uwolnię moja wizja przyszłości będzie nieosiągalna.
-Dobrze ci,kochanie moje? – jego szept parzył moje ucho. Mimo iż tak bardzo chciałam powiedzieć mu, jak bardzo go nienawidzę za to wszystko co mi robi nie potrafiłam nic powiedzieć. Walczyłam o każdy oddech, gdy moje płuca krępowały obręcze dzikiej namiętności i pożądania. Jęknęłam przeciągle mocniej zaciskając palce. Nie dawałam rady. Czułam jak wszystko co mnie otacza skurczyło się do wielkości łebka szpilki, a błoga ciemność powoli mnie pochłaniała.
Skupiając się tylko na nim i tym co mi robił.
W końcu nie wytrzymałam, wybuchłam niczym wulkan. Krzyczałam, a on szeptał moje imię, nie przestając mnie pieścić. Kolejny orgazm przyszedł szybciej, następny też. Kiedy mówiłam, że już nie mogę zaczynał pobudzać mnie jeszcze bardziej, stymulował tak długo, aż nie osiągnęłam kolejnego orgazmu, a po nim następnego i następnego...
Rozedrgana i poniżona opadłam w jego ramiona, przesycona do granic możliwości. Dyszałam jakbym przebiegła kilkaset kilometrów choć nie ruszyłam się z miejsca.
Z łatwością wysuną dłoń z moich zaciśniętych ud, delikatnie je gładząc, jakby to była jakaś nagroda za dobre sprawowanie. Dopiero potem wziął mnie na ręce i zaniósł do łóżka. Nie protestowałam, byłam zbyt wyczerpana, zbyt zrozpaczona by cokolwiek zrobić. Czułam się jak marionetka, która była całkowicie od niego zależna. Gdy położył mnie na łóżku zwinęłam się w kłębek odwracając się do niego plecami. Ignorując fakt, że usiadł na materacu i zaczął delikatnie przeczesywać moje włosy zaczęłam płakać. Nie potrafiłam powstrzymać łez, które po prostu zaczęły wypływać spod zamkniętych powiek.
-Dlaczego? –szepnęłam nie otwierając oczu. Mrok zgasił kolejny płomyk w mej duszy.
-To kara kochanie, za to co prawie ci się udało w nocy – powiedział okręcając pasemko włosów wokół palca i szarpiąc je lekko. – Przyznasz, że była wyjątkowo wyrafinowana.
Przyciągam mocniej kolana do klatki piersiowej oplatając je ramionami i skrywając twarz. Dlaczego muszę cierpieć? Dlaczego potrafi uderzyć w odpowiednią strunę, aby przysporzyć mi najwięcej bólu? Skąd wie, kiedy moja tarcza jest najsłabsza? Skoro odrzucam miłość nie powinnam czuć tego co czuję. Prawda?
Przybyłam tutaj aby w imieniu wioski go zabić. Był niebezpieczeństwem, które należało zlikwidować, a może... po prostu stał się niewygodny. Nie wiem, nie zamierzam się nad tym rozdrabniać. Zdarzenie sprzed chwili udowodniło mi, że to nie jest już ten sam on, który skradł moje serce sprzed laty, to nie tego człowieka chciałam chronić, chciałam kochać. A mimo to, teraz w jakiś specyficzny sposób znów udaje mu się zawładnąć moim sercem. Gdy go nie ma jestem pewna swej nienawiści, tego, że pragnę go zniszczyć. Wypełnić rozkaz. Jednak gdy wraca do mnie i mogę go zobaczyć, dotknąć... wszystko traci sens. Wtedy zamiast atakować muszę się bronić przed jego szaleństwem. Przed chorą obsesją, która opętuje mnie niczym cieniutka siatka cieni i im mocniej szarpię by się z niej wydostać ona zaciska się coraz mocniej. Odbierając mi oddech i jasność myślenia. Wtedy wszystko straci sens.
Znalazłam swego pana i kata. Teraz mogę umierać w spokoju.