niedziela, 30 grudnia 2012

9.


" Teraz... zrób to teraz. Zniszcz mnie tak, aby nie pozostało już nic.
Zniszcz mnie tak, abym nie żałowała."



Powoli otwieram oczy. Czuję się zmęczona. Zupełnie tak,jakbym nie spała całą noc, choć naprawdę było zupełnie inaczej, a przynajmniej tak mi się wydaje. Oddycham ciężko, walczę o każdy głęboki wdech, którym rozkoszują się zmęczone płuca. Otwieram i zamykam ciężko oczy zupełnie tak,jakby moje powieki zrobione były z ołowiu.

Zrób ją z wosku, kamienia, kamienia, kamienia.
Zrób ją z wosku, kamienia, moja damo.

Ciało wydaje się być zimnym, gładkim, betonowym odlewem,który ciąży zamiast służyć. Gdzie się podziało moje ciepłe ciało? Przesuwam dłonią po brzuchu chcąc się upewnić, że ja to ja, a nie coś zupełnie innego.Jednak zamiast ciepłej, miękkiej skóry przesuwam dłonią po sztywnym pancerzu.Otwieram szerzej oczy, odrzucając energicznie pościel, której miękkości nie czuje. Niemalże wyskakuję z łóżka i staję na drżących, słabych nogach. Nie czuję chłodu kamiennej posadzki. Nic nie czuję.

Zrób ją z żelaza oraz stali, oraz stali, oraz stali.
Zrób ja z żelaza oraz stali, moja damo.

Zdezorientowana spoglądam w dół, jednak zamiast swoich nóg dostrzegam dwie alabastrowe nogi lalki, które w kostkach przywiązane mają cienkie żyłki. Wciągam powietrze, powoli podnosząc wzrok na swoje dłonie. Szklane, delikatne palce złączone z przedramieniem ruchomym stawem zupełnie jak u laleczek. Do prowizorycznego, ruchomego nadgarstka przyczepione są kolejne żyłki za którymi powiodłam wzrokiem. Jednak ciągnęły się gdzieś wysoko, wysoko w głąb ciemnej czeluści, której nie mogłam pokonać. Moja głowa opada bezwładnie w dół. Kim jestem? Na pewno nie sobą. Czym jestem? Jestem lalką? Marionetką? W takim razie kto steruje sznureczkami nad którymi ja nie mam władzy? Patrzę pustym wzrokiem w mrok, który gęstnieje pod moimi bezwładnie zwisającymi nogami. Gdzie podział się pokój i łóżko? Gdzie... gdzie on jest? Próbuję otworzyć usta i zawołać go. Głośno. Głośniej. Najgłośniej jak tylko potrafię, jednak nie mogę ruszyć zastygłymi w bezruch ustami. Skamieniała z żałości nie potrafię się poruszać, nie potrafię nic powiedzieć. Jedyne co mi pozostaje to ronić wielkie łzy. Ale i one nie chcą się pojawić.
Jestem pusta.
Jestem sama.
Jestem naznaczona.
Jestem stracona.
Jestem zatracona.
Jestem porzucona.
Jestem samotna...
Tkwię w bezruchu który mnie przeraża. Nie to nie to... to ta bezczynność i niepewność jest przerażająca. Co teraz będzie? Co się stało? Jak to się stało?

Zrób ją ze złota i srebra i srebra i srebra.
Zrób ją ze złota i srebra, moja damo.

Przerażająca muzyka katarynki odbijająca się od ciemnych ścian nicości i słowa piosenek, które nuci dziecięcy głosik. Mam ochotę zatkać uszy rękoma i krzyczeć tak głośno jak to tylko możliwe by zagłuszyć to wszystko.
Niewinny kat.
Chcę krzyknąć „dość!” ale słowa utknęły w moich martwych ustach, chcę zatkać uszy dłońmi, ale bezwładne dłonie zwisają beznadziejnie na delikatnych żyłkach.
Niewinna nicość.
Chcę krzyknąć „dość!” ale słowa zamarły na martwych ustach,chcę zatkać głuche uszy dłońmi, ale te nie słuchają moich poleceń.
Winny winowajca.
Nie mogę krzyczeć. Nie mogę się ruszyć. Mogę jedynie patrzeć.

I gdy muzyka katarynki zaczyna zagłuszać dziecięcy głos moje porcelanowe nogi pękają zupełnie tak, jakby spadając z wysokiej odległości nagle zetknęły się z twardym podłożem. Zaraz po nich eksplodują uda i brzuch. Patrzę przerażonym wzrokiem jak kawałki porcelany i ruchomych stawów upadają gubiąc się w nicości. Chcę krzyczeć lecz nie mogę.
Nie mogę. Nie mogę. Nie mogę. Nie mogę. Nie mogę. Nie mogę.Nie mogę. Nie mogę. Nie mogę...
I nim eksploduje moja lewa ręka...

Budzę się z krzykiem, siadając na łóżku. Krzyczę wpatrując się w martwy punkt tuż za potężnym fotelem, na którym lubi przesiadywać on. Krzyk odbija się echem po pustej komnacie i wraca do mnie, mieszając się z tym, który nadal wydobywa się z mojej krtani. Przestaję dopiero wtedy gdy brakuje mi już tchu.
Z dużym wysiłkiem unoszę prawą rękę, którą ocieram mokre od łez policzki, wydaje mi się, że waży ona więcej niż tonę. W tym samym momencie doznaję nagłego olśnienia. Odejmuję ją od twarzy po czym przyglądam się jej w skupieniu. Widzę gładką alabastrową skórę, której nie szpecą żadne rany ani blizny. Po chwili unoszę też i lewą rękę i ustawiając ją przed oczami tak jak kilka sekund wcześniej prawą , wpatruje się w nią. Nie dostrzegając żadnej różnicy. Nie ma nic... Gdzie podziały się cięte rany, które zadałam sobie w nocy? Gdzie tysiące nacięć i zaschnięta krew? Gdzie blizny i zaczerwienienia? Gdzie ból i ukojenie? Gdzie to wszystko? Zamykam oczy, biorąc kolejny głęboki wdech po czym bez zastanowienia, bez przemyśleń, bez wspomnień czysto i klarownie wykrzykuję imię, które zapomniałam. Którego nie pamiętam. Otwieram oczy dopiero wtedy, gdy cichnie ostatnie echo. Powoli przesuwam wzrokiem po pustym pokoju i widząc, że nic nie uległo zmianie postanawiam wstać. Podchodzę na chwiejnych nogach do ogromnego fotela, na którego oparciu leży przerzucony perłowy szlafrok. Zarzucam go lekko na ramiona, przewiązując talie paskiem.
Stojąc przy wielkim oknie spoglądałam na odradzającą się naturę. Słońce muska zielone listki, które jak każdej wiosny zaczynają stroić gałęzie drzew, soczysta zielona  trawa okrywa gołe gleby i stroi się w najpiękniejsze kolory kwiatów. Ptaki odbudowują swe gniazda wśród koron drzew, radośnie przy tym śpiewając.
Wszystko się odradza, dlaczego ja nie mogę?
Wzdycham cicho kładąc dłoń na szybie okna, przesuwając po chłodnej powierzchni do miejsca, gdzie snop promieni wpada do pokoju. Czułam to ciepło rozpływające się po mojej dłoni, to było niezwykle przyjemne uczucie. Dla każdego to takie oczywiste ale dla mnie, osoby zamkniętej w czterech ścianach od trzech miesięcy, było to najprzyjemniejszym uczuciem od tych kilkunastu tygodni. Zaczęłam się zastanawiać jakby to było poczuć to samo ciepło na całym ciele, wyjść z mroku, który próbował opanować także i moją duszę, i znów pozwolić wypełnić się światłu. Poczuć to ciepło rozpływające się po skórze, a potem głębiej, tam gdzie ludzki wzrok nie sięga.
Rozluźniam pasek, szlafrok sięgający do połowy moich ud zsuwa się z moich ramion, tworząc u  stóp perłową sadzawkę, która ostro odcina się na tle ciemnych paneli. Wychodzę z okręgu materiału i staję w snopie światła.
Zamykam oczy czując jak promienie mnie oślepiają. Ciepłe światło wędrowało po moim ciele, czułam je na oczach, ustach, rozpostartych ramionach, piersiach, brzuchu, nogach...
Ciepło wypełniało mnie całą łagodząc ciemność wewnątrz mnie. Roztapia wezbraną górę lodu,która otacza moje serce, niszczy pamięć snu, która nadal kołatała się w mojej głowie.
Biorę głęboki wdech, uśmiechając się delikatnie i odchylając delikatnie głowę do tyłu. Końcówki moich włosów muskają skórę na pośladkach,przypominając jak dawno nie były przycinane. Wzdycham nie przejmując się tym zupełnie. Jest mi tak błogo, dobrze, że dopóki światło samo nie zniknie nie zamierzam się stąd ruszać.
Powoli odpływam w niebyt, wsiadam do łodzi, która prowadzi do moich skrytych marzeń i pragnień. Do domu w którym byłabym szczęśliwa, do osoby, która dawałaby mi to szczęście, do naszych dzieci, które moglibyśmy mieć, do ogrodu pełnego kwiatów i drzew w którym po południu bawilibyśmy się całą rodziną, a wieczorami razem z nim siadywalibyśmy na ogromnej huśtawce z lampką wina i szczycili się swym szczęściem...
Czuję jak ramiona oplatają moją talię, muskularne ciało przytula do moich pleców tak, że moja głowa opiera się na jego ramieniu. I w wyobraźni widzę jak robi to mój mąż, czuję jak składa pocałunki od ramienia do płatka ucha, delikatnie gładząc moje piersi i brzuch. Wzdycham cicho plecami mocniej wtulając się w jego ciało i jednocześnie delikatnie wyginając się w łuk, pod wpływem tych leniwych pieszczot.
    -Co robi moje słonko? – słyszę jego szept tuż koło ucha i zamiast odpowiedzieć mruczę uśmiechając się delikatnie. Jedna z jego dłoni wędruje z mojej piersi przez brzuch, palce obrysowują linie bioder po czym zsuwają się niżej. I nim zdaję sobie sprawę, że sytuacja już dawno przekroczyła granicę mojej wyobraźni on zanurza palce w krótkich włoskach, jego palce bezbłędnie zsuwają się niżej by odnaleźć ten magiczny punkt. W akcie desperacji zaciskam mocno uda jednak było za późno. Pieszcząc kciukiem moją łechtaczkę, wszedł we mnie dwoma palcami.
Jęknęłam przeciągle, wypinając mocniej piersi do przodu. Zaczął poruszać palcami, drugą ręką nadal pieszcząc pierś. Czułam jak gorąco opanowuje moje ciało, a leniwie pobudzana namiętność atakuje teraz nagle i nieoczekiwanie. Chciałam skulić się i jednocześnie rozerwać na strzępy. Zaciskałam mocno dłoń na jego nadgarstku, wbijając paznokcie w skórę; próbując ją stamtąd zabrać i jednocześnie zatrzymać na miejscu. Wzdychałam i jęczałam, napinałam i rozluźniałam rozedrgane mięśnie próbując uciec, i jednocześnie wtulić w niego jeszcze mocniej. W ogólnym rozkojarzeniu nie wiedząc co zrobić z drugą ręką szukałam oparcia, czegoś co dałoby mi siłę i zupełnie nieoczekiwanie zacisnęłam mocno dłoń na materiale jego koszuli. Podczas gdy ja odchodziłam od zmysłów on składał mokre pocałunki na mojej szyi, ramionach i karku. Językiem pieszcząc każdy milimetr skóry, drażniąc ją zębami. Delikatnie kąsał by po chwili złożyć czuły pocałunek.
Powoli traciłam kontrole nad moim rozdygotanym ciałem, które całkowicie sobie podporządkował, gubiąc powoli moje fantazje o spokojnej przyszłości. Wiedziałam, że dopóki się od niego nie uwolnię moja wizja przyszłości będzie nieosiągalna.
     -Dobrze ci,kochanie moje? – jego szept parzył moje ucho. Mimo iż tak bardzo chciałam powiedzieć mu, jak bardzo go nienawidzę za to wszystko co mi robi nie potrafiłam nic powiedzieć. Walczyłam o każdy oddech, gdy moje płuca krępowały obręcze dzikiej namiętności i pożądania. Jęknęłam przeciągle mocniej zaciskając palce. Nie dawałam rady. Czułam jak wszystko co mnie otacza skurczyło się do wielkości łebka szpilki, a błoga ciemność powoli mnie pochłaniała.
Skupiając się tylko na nim i tym co mi robił.
W końcu nie wytrzymałam, wybuchłam niczym wulkan. Krzyczałam, a on szeptał moje imię, nie przestając mnie pieścić. Kolejny orgazm przyszedł szybciej, następny też. Kiedy mówiłam, że już nie mogę zaczynał pobudzać mnie jeszcze bardziej, stymulował tak długo, aż nie osiągnęłam kolejnego orgazmu, a po nim następnego i następnego...
Rozedrgana i poniżona opadłam w jego ramiona, przesycona do granic możliwości. Dyszałam jakbym przebiegła kilkaset kilometrów choć nie ruszyłam się z miejsca.
Z łatwością wysuną dłoń z moich zaciśniętych ud, delikatnie je gładząc, jakby to była jakaś nagroda za dobre sprawowanie. Dopiero potem wziął mnie na ręce i zaniósł do łóżka. Nie protestowałam, byłam zbyt wyczerpana, zbyt zrozpaczona by cokolwiek zrobić. Czułam się jak marionetka, która była całkowicie od niego zależna. Gdy położył mnie na łóżku zwinęłam się w kłębek odwracając się do niego plecami. Ignorując fakt, że usiadł na materacu i zaczął delikatnie przeczesywać moje włosy zaczęłam płakać. Nie potrafiłam powstrzymać łez, które po prostu zaczęły wypływać spod zamkniętych powiek.
   -Dlaczego? –szepnęłam nie otwierając oczu. Mrok zgasił kolejny płomyk w mej duszy.
      -To kara kochanie, za to co prawie ci się udało w nocy – powiedział okręcając pasemko włosów wokół palca i szarpiąc je lekko. – Przyznasz, że była wyjątkowo wyrafinowana.
Przyciągam mocniej kolana do klatki piersiowej oplatając je ramionami i skrywając twarz. Dlaczego muszę cierpieć? Dlaczego potrafi uderzyć w odpowiednią strunę, aby przysporzyć mi najwięcej bólu? Skąd wie, kiedy moja tarcza jest najsłabsza? Skoro odrzucam miłość nie powinnam czuć tego co czuję. Prawda?
Przybyłam tutaj aby w imieniu wioski go zabić. Był niebezpieczeństwem, które należało zlikwidować, a może... po prostu stał się niewygodny. Nie wiem, nie zamierzam się nad tym rozdrabniać. Zdarzenie sprzed chwili udowodniło mi, że to nie jest już ten sam on, który skradł moje serce sprzed laty, to nie tego człowieka chciałam chronić, chciałam kochać. A mimo to, teraz w jakiś specyficzny sposób znów udaje mu się zawładnąć moim sercem. Gdy go nie ma jestem pewna swej nienawiści, tego, że pragnę go zniszczyć. Wypełnić rozkaz. Jednak gdy wraca do mnie i mogę go zobaczyć, dotknąć... wszystko traci sens. Wtedy zamiast atakować muszę się bronić przed jego szaleństwem. Przed chorą obsesją, która opętuje mnie niczym cieniutka siatka cieni i im mocniej szarpię by się z niej wydostać ona zaciska się coraz mocniej. Odbierając mi oddech i jasność myślenia. Wtedy wszystko straci sens.

Znalazłam swego pana i kata. Teraz mogę umierać w spokoju.

8.


"...jeżeli mam spaść, mam upaść,
czy ochroni mnie moja miłość,
czy ktokolwiek usłyszy mój krzyk zza grubych ścian cierpienia...?"


Powoli otwieram oczy, otacza mnie oślepiająca ciemność.Czuję jego spokojny oddech owiewający mój policzek i szyję, ramiona oplatające moją kibić, trzymające w  mocnym uścisku. Jego policzek oparty o moje ramie i nogę przerzuconą przez moją. Czuję się jak w kokonie, zamknięta w klatce jego szaleństwa. Moje ramiona same, nie słuchając zdrowego rozsądku tulą go do piersi, zupełnie tak jakby wiedziały, że tego potrzebuje. Wygląda jak małe dziecko, zamknięte w ciele dorosłego mężczyzny; bojące się mroku, cieni i demonów w nim czających. Jednak wiem, że gdy tylko się obudzi znów stanie się panem i władcą. Te same cienie i demony staną się mu posłuszne. A on zamieni się w bezwzględnego diabła więżącego mnie tu z powodu chwilowej zachcianki. Wzdycham cicho, rozkazując dłoniom go puścić.Muszę się stąd uwolnić.
Dla niego jest już za późno, na próżno miałam nadzieje, że uda mi się go zmienić, na próżno próbowałam obudzić w nim tkliwość i delikatność, próbować wyrywać ze szponów ciemności. On sam zdecydował, poddał się temu, zaprzedając wszystko za zemsty i zdobycie sił. Za zniszczenie tego co zwało się domem. A teraz próbuje zniszczyć mnie.
Czuję jak ostatnie, mgliste obłoki światła, tlące się w mej duszy walczą z ciemnością, jednak wiem, że jeżeli on dalej będzie mnie tak niszczył, nie wygram. Przegram. A wtedy, wszystko czego będę szukała w życiu,czego potrzebowała i pragnęła będzie on.
Kiedyś powiedział, że to właśnie światło i czystość mej duszy go przyciągały, niewinność okazała się niezwykłą pokusą, drażniącą go dniami i nocami. Sprawiając, że zapragnął nią zawładnąć, mieć tylko dla siebie. Chciał móc mnie kształtować, uczyć, niszczyć i pozwalać naradzać się na nowo. Mieć coś, czego on nie mógł mieć. A teraz on, przez to wszystko staje się dla mnie  wszystkim i niczym. Bez niego nic nie będzie miało sensu, a ja będę torturowała się odurzającymi cieniami miłości, o których się nie mówi.
Dlatego muszę się stąd uwolnić.
Delikatnie rozplątuję jego ramiona, wysuwam się spod niego i siadam na łóżku. Czuję na bosych stopach chłód kamiennej podłogi. Rozglądam się po pogrążonej w mroku komnacie. Przez ogromne szklane okna wpadają tutaj szare promienie księżyca, które łagodzą ciemności i nadają łagodności cieniom.
Srebrzą siatkę cieni na podłodze, meblach i ścianach sprawiając, że komnata wydaje się jeszcze bardziej zimna, niż normalnie.Wzdycham cicho, tak aby go nie obudzić. Cisza nie zostaje zmącona, wśród niej pozostają ukryte nasze oddechy. Po cichu podchodzę do ogromnego fotela, na którym lubi siadywać, gdy wraca do mnie i obserwować jak śpię; a na którego oparciu przewieszony był mój kremowy szlafrok. Narzucam go na siebie ciasno zawiązując sznur wokół talii. Kieruję się w kierunku łazienki. Muszę go zmylić,jeżeli wszystko ma się udać.
Nie zapalam  głównego światła, wiem, że jest ono zbędne, po za tym nie ma sensu robić zbędnego hałasu. Staję przed lustrem i zapalam malutką lampkę obok. Po pomieszczeniu roznosi się ciche klikniecie.
Chwilę wpatruję się w swoje mętne odbicie. W zamglonych oczach nadal mgli się wspomnienie tego, co ze mną zrobił. Czuję jak mój żołądek zaciska się w mocny węzeł. Biorę głęboki wdech lecz to nie pomaga. Nadal czuje obrzydzenie do tego wszystkiego, do tego na co mu pozwalam czerpiąc z tego osobliwe przyjemności. Brzydzę się sama siebie i tych momentów w których z utęsknieniem wyczekuję jego i wszystkich tych pieszczot jakimi mnie obsypuje.Nie wytrzymuję i wymiotuję do zlewu. Żółć z żołądka podrażniła moje gardło.Okręcam wodę i przepłukując usta spryskuję mocno twarz. Płuczę usta do momentu gdy przestaję czuć obrzydliwy smak, zakręcam kurek i zakrywam twarz brązowym ręcznikiem. Opieram się plecami o ścianę wyłożoną fioletowo szarymi kafelkami po czym zjeżdżam po niej próbując opanować szloch. Mam dość tego życia, mam dość ciągłej walki z ciemnością, która próbuje opanować moją dusze. Ta desperacja która rysuje wszystko w co wierzę, przekonuje, że jest to jedyną rzeczą, której teraz potrzebuję. Chcę wierzyć, że uda mi się stąd uciec,uwolnię się od niego i jego chorej obsesji. Miłości którą rozumie tylko on.
Przyciągam nogi do klatki piersiowej, oplatając je ramionami i opierając czoło o kolana. Łzy nadal nie chcą przestać lecieć.
Jeżeli miłość jest dla mnie cierpieniem, nie powinnam jej trzymać na siłę by wykrwawiać się na śmierć, jednak ja jak desperatka wciąż  i wciąż więżę ją w mocnym uścisku, wiedząc wierząc, że to jedyna droga ucieczki od ciemności. Staję się męczennikiem, a moja miłość winą, za którą cierpię. Lecz nie potrafię jej zostawić. Ona jest uzdrowieniem, a ja bólem. Ona jest snem na jawie, gdzie ja nie należę. Jest wszystkim tym, czego powinnam się wystrzegać, a co kusi mnie najbardziej.
Jednak ból okazał się zbyt silny, bym potrafiła się mu oprzeć, zbyt dużo tu mroku, bym mogła wygrać. I moja dusza, która była jedyną rzeczą, która pozwalała mi przeżyć powoli umiera.
I gdzieś w tym wszystkim zgubiłam siebie, nie potrafię zrozumieć dlaczego moje serce ponownie jest złamane, odrzucając jego miłość której zawsze pragnęłam. Bez miłości jest gorzej niż źle, jednak nie chcę jej na nowo. Mimo wszystko chcę żyć mym poprzednim życiem, gdzie on był tylko zapomnianym cieniem snującym się w odległych, mętnych wspomnieniach mej pamięci o których zapomniałam. Czasami stawał się koszmarem z którego budziłam się z krzykiem, oblana potem i trzęsąca się ze strachu. Jednak był ktoś, kto potrafił załagodzić ten stan, potrafił mnie uspokoić i ukoić rozszalałe nerwy. Pozwalał zapomnieć. Był jak lekarstwo na chorobę, którą był on.
Zaszlochałam cicho.
Zabierz mnie do domu, do mojego serca. Moja nadzieja odrodzi się na nowo, zapomnę o tym wszystkim. Tylko z tobą mogę wygrać tą wojnę... pomyślałam, czując jak fala siły i determinacji przelewa się przez moje ciało. Każda wojna potrzebuje ofiar nawet ta.
Ocieram łzy ręcznikiem, chwytam się zlewu i wstaję. Nie spoglądając ponownie na zjawę w lustrze przechodzę przez łazienkę. Cicho odsuwam drzwi kabiny i odkręcam kurek. Szum wody zagłusza ciszę. To tylko pozory w które on musi uwierzyć.
Zakradając się do drzwi, zastanawiam się czy przez to wszystko mogłam go obudzić, jeżeli tak cały plan spali na panewce. Zaciskam dłoń na drewnianej framudze i spoglądam na łoże stojące przy wielkich oknach.Wśród białego prześcieradła dostrzegam kilka czarnych kosmyków porozrzucanych na białej, koronkowej poduszce. Wśród ciszy i szumu wody roznosi się jego cichy oddech. Śpi.
Biorę głęboki wdech, zatrzymuję go w płucach na kilka chwil,po czym po cichu wypuszczam ustami. Jestem gotowa. Chwilę waham się, nim stawiam pierwszy krok. Drugi idzie mi już dużo łatwiej.
Stąpając cicho przechodzę przez pokój, cały czas kątem oka obserwując łoże. Zatrzymuję się, wstrzymując oddech gdy wymruczał coś cicho przesuwając ręką po miejscu, gdzie wcześniej leżałam. Gdy jego dłoń natrafia na skraj poduszki przyciąga ją do siebie, wzdychając cicho i wtulając w nią twarz.Odetchnęłam z ulgą  wypuszczając powietrze, które zatrzymałam w płucach, czułam jak napięte mięśnie rozluźniają się, a łomot serca ustaje. Jest dobrze. Dopóki śpi wszystko będzie dobrze. Pomyślałam podchodząc do komody i otwierając środkową szufladę. Wsunęłam dłonie pod stos prześcieradeł szukając tego, co ukryłam tam podczas jego ostatniej wizyty. Powoli przesuwałam palcami po dnie szuflady, aż natrafiłam na zimne ostrze noża kunai. Mruknęłam usatysfakcjonowana zaciskając palce na rękojeści po czym wyciągnęłam broń. Gdy metal zabłysł w świetle księżyca obejrzałam się wystraszona w stronę łoża.Nadal spał, choć mogłabym przysiąc, że poczułam jego gorący oddech na karku. Podświadomie wyczuwałam jego obecność za plecami, ale to było niemożliwe. Przecież spał. Zamykam oczy wzdychając i ponownie odwracając się przodem do komody, przyciskając otrze do piersi. Czy powoli odchodzę od zmysłów?
Cicho zamykam szufladę po czym odwracam się i powoli kieruję w stronę łazienki. Dopiero gdy opieram się plecami o zamknięte drzwi pozwalam sobie na szaleńczy galop serca, wypuszczenie powietrza które nieświadomie wstrzymywałam w płucach i łzy, które zaczęły wypływać z moich oczu.
Spoglądam przestraszonym wzrokiem na złowrogo błyszczące się ostrze kunai, które wydaje się mówić „ Użyj mnie. Użyj mnie, tnij tak długo, aż nie popłynie szkarłatna rzeka wyzwolenia...Tnij dopóki nie poczujesz się wolna”Nigdy tego nie robiłam, nie wiem nawet... jak się za to zabrać. Patrzyłam na ostrze, zaciśnięte kurczowo na rękojeści palce trzęsącej się dłoni. Bałam się jak tchórz, ale to strach stanie się moją siłą. Byłam tchórzem, który próbował stać się bohaterem własnego świata.
Przełykam ślinę, biorę głęboki wdech i z przerażeniem przeciągam ostrze po nadgarstku. Syczę, gdy rana zaczyna się otwierać, a z niej wypływać krew. Nie przewidziałam takiego bólu. Drżę na całym ciele patrząc jak krew kropla za kroplą opada na podłogę. I co z tego mam?
Czy tym jest właśnie miłość? Czy równoznaczna jest ona z ciągłym cierpieniem? Miłość...
Ona kradnie marzenia, które nigdy nie powstały po czym rozszarpuje je na milion drobnych kawałeczków. Ona zabiera szczęśliwe chwile, zamieniając je w pełne żałości i goryczy wspomnienia. Ona niszczy dusze, gasząc w nich płomyki nadziei i dobroci, pozostawiając tylko ból i udrękę. Ale ta sama miłość weźmie to zranione serce, poszarpane na kawałki, które ledwo bije i napełni je nadzieją. Wzniesie je wysoko ku gwiazdą i wypełni jego upragnioną miłością.
Co z tego mam? Nie odkryłam nic nowego, nic czego bym już nie wiedziała.
Odskakuję od drzwi, gdy otwierają się z hukiem odbijając od ściany. Broń wypada z mojej dłoni i z głuchym łoskotem toczy się brudząc kafelki krwią. Wsuwa się pod jedną z półek niczym przestraszona mysz, która ucieka przed polującym kotem. Jakże chciałabym się z nim zamienić. Zachwiałam się. Świat nagle nabrał zbyt mglistych kolorów, bym potrafiła rozróżnić poszczególne kształty, wszystko zawirowało i ostatnie co widzę nim mdleję to jego ciemniejsze od mroku oczy.

Ale odkryłam, że ta sama miłość która mnie zabije również mnie uratuje...

Rozdział 2 - Namiętność


"Zanim pomyślę nim zapłaczę 
zanim zapomnę i przestanę wierzyć 
że chciałeś powiedzieć proszę zostań 
zanim się przyznam jak bardzo 
chcę to usłyszeć i w tobie żyć "



I jeszcze westchnienia, i szepty bezwstydne wypełniały pokój, pogrążony w gęstym mroku. Ostatki drewna, żarzyły się pomarańczowymi łezkami w kominku. W powietrzu unosił się delikatny zapach wanilii zmieszany z czymś... co to jest? Goździki? Cynamon? Kardamon? Nie wiem, ale w tym momencie nie wydaje się to być ważne.
Dotyk twoich rąk, objęć i pocałunków przestał być już tylko wspomnieniem zatrzymanym w mojej głowie. Wszystkie delikatne pieszczoty, małe i duże pragnienia, znów stały się nasze. Nie tylko moje... Mogę się nimi dzielić na sto różnych sposobów, tak jak to sobie wyobrażałam w czasie, gdy ciebie nie było i tak, jak robiliśmy to za pierwszym i każdym innym razem.
Delikatnie przeczesuję twoje włosy, gdy mokrymi pocałunkami pieścisz skórę na mojej szyi, okrężnymi ruchami języka naznaczasz wypukłe kostki obojczyków. Czuję rosnący ból tam, w dole brzucha i wyginam się niczym napięty łuk. Wtulając się w twoje ciało, wbijając paznokcie w napięte mięśnie pleców, błagając o spełnienie obietnicy, jaką składają twoje usta, błądzące po moim ciele. Czuję dłonie, duże i szorstkie od nawiniętych na nich bandaży. Gładzisz nimi moje ramiona, talię, brzuch, a potem jakby chcąc zaprezentować swoje zwycięstwo drżące z podniecenia, mocno zaciśnięte uda. Wzdycham jęcząc przeciągle i poddając się naporowi twoich dłoni, opadam z powrotem na posłanie. Zaciskam mocniej uda, rzucając głową na wszystkie strony w bezgranicznej ekstazie.
Zbyt mocno... Zbyt dokładnie mnie znasz. Wiesz gdzie, jak i kiedy dotknąć by moje ciało objęły płomienie. Wiesz jak podtrzymywać ten żar i powiększać go. Sprawiasz, że płonę. Spalam się w męczarniach mętnych resztek rzeczywistości. Otoczona pieszczotami, omamiona zapachami i doznaniami, pragnąca cię tak, że nie pamiętam nienawiści jaką cię darze. Wtedy staję się inna, spragniona każdego dotyku, każdej pieszczoty, rozpalona, gotowa do walki... i wreszcie uległa.

A potem nie mogę spać. Owinięta w prześcieradło podchodzę do okna. Wpatruję się w ciemność panującą za nią. Na czarne kontury olbrzymich drzew, rysujące się na granacie nieba. Małe blaski gwiazd, lśniące tak daleko, tak blisko. Księżyc, którego promienie nie sięgają tego miejsca. Na końcu, dopiero na swoje odbicie. I wydaje mi się, że stoję przed życiem jak przed szybą. Niechlujnie zachlapaną wielobarwną farbą. Widzę zwykłe dni, na przemian przeplatane z marzeniami i tymi chwilami, gdy przychodzisz tutaj, by manifestować swoją władzę.
Odwracam nagle głowę w stronę łóżka, gdy wzdychasz głęboko, przeciągając się na łóżku. Lewą ręką przesuwając po pustym prześcieradle.
Miejscem, gdzie powinnam leżeć.
Miejscem, gdzie powinnam zawsze na ciebie czekać.
Miejscem, o którym kiedyś marzyłam.
Miejscem, które jest tylko moje.
Moje... Ale jednak nie moje. Bo ile poprzedniczek było tutaj przede mną? Trzymanych pod przymusem, z własnej woli lub uwięzionych i zniewolonych tak jak ja?
Wzdycham cicho, mocniej zaciskając dłoń na materiale, przewiązanym na moich piersiach. Drugą kładę na zimnej tafli szyby. Opieram na niej czoło i wzdycham kolejny raz, obserwując tworzącą się warstwę pary na szybie. Zamykam oczy, absorbując cały chłód. Czuję się jak niewolnica, uwiązana króciutką smyczą do jego nogi. W pełni zależna, od każdego, najmniejszego jego ruchu. Każdego kroku i potknięcia. Zamknięta na cztery spusty w komnacie i zmuszona oddawać mu swoje ciało, którego ot tak sobie zapragnął. W zamian za co? W zamian nauczona pożądać jego spojrzeń, oczu ciemnych i nikczemnych jak jego dusza; cichych szeptów owiewających ciało, drażniących skórę, wypełniających pustkę; dotyku jaki mi ofiaruje. Jestem jak ćma, lecąca prosto w ogień. Krążąca nad nim tak długo, aż moje skrzydła nie spłoną. I ilekroć odzyskam zdrowy rozsądek, powiem sobie dość, a jemu nie. Ilekroć zacznę walkę, potrafi mnie ugłaskać. Sprawić, że zapominam, a w zamian pożądam.
Podskakuję, a cichy pisk załamuję ciszę w komnacie, gdy czuję jak silne ramiona oplatają moją kibić. Przyjemnie, ciepłe ciało przylegające do mojego, wychłodzonego i drżącego z zimna.
Zanim pomyślę.
Zanim zapłaczę.
Zanim zapomnę.
Zanim przestanę wierzyć.
Przytulisz mnie do siebie. Owiejesz ciepłem, pozornym bezpieczeństwem. A ja poddam się temu wszystkiemu.
-Zmarzłaś - szepcze, a gorący oddech owiewa moją skórę.
-Mhmm...-mruczę, gdy unosi dłoń i zaczesuje moje włosy na prawe ramie, odsłaniając kark. Drżę bynajmniej nie z zimna. Najgorsze jednak było to, że on to wiedział, dalej pieszcząc językiem i zębami wystające kostki. Przygasła potrzeba w dole brzucha znów buchnęła nagłym, nieoczekiwanym ogniem. Moje ciało wiotczeje i napina się jednocześnie. Rozum szwankuje.
Przechylam się lekko w tył i opierając się na nim, układam głowę wygodnie na jego torsie. Czuję jak się pochyla, jak jego oddech owiewa płatek mojego ucha i za chwile jego usta składają na nim pocałunek. W chwili gdy chce mnie objąć mocniej w mojej głowie rozpala się czerwona lampka ostrzegawcza. Otwieram oczy i wyskakuję z jego ramion, jakby sam diabeł mnie tam trzymał. Ale czy... Czy on nie jest sam w sobie diabłem?
-Nie! - mówię głośno i wyraźnie. Zdecydowana nie dać mu niczego, nie poddać się jego woli. Chaotycznym ruchem dłoni zbieram prześcieradło, które lekko osunęło się z mojego ciała.
-Nie...? - pyta z przekornym uśmieszkiem i tajemniczym błyskiem w oczach, robiąc krok w moją stronę.
-Nie... - mówię, niepewnie robiąc krok w tył. Zderzając się plecami z gładką szybą - Nie...
Zbliża się do mnie wspaniały, doskonały, cudownie nagi i niebezpieczny. I czuję, że mój opór i wola walki maleje. Zapominam powoli co chciałam powiedzieć.
-Nie? - mówi szeptem opierając dłonie na szkle po obu stronach mojej głowy. Zamykając mnie w pułapce swojego ciała i szkła.
-Nie... - szepczę miękko, w momencie, gdy jego usta przylegają do moich, zapominam o wszystkim. Oddaję pocałunek z równą żarliwością. - Nie... - zarzucam dłonie na kark, splatając palce i przyciągam go bliżej. Wtulając się w niego mocno, poszukując ciepła, chcąc uciec od chłodu, pozwalając, aby prześcieradło delikatnie zsunęło się z mojego ciała i opadając stworzyło pod naszymi stopami błękitną sadzawkę. - Nie... - szepczę dalej gdy układa mnie delikatnymi ruchami na łóżku i obsypuje żarliwymi pocałunkami moje piersi. Wplatam palce w jego włosy i zaciskam je na nich, próbując odciągnąć jego głowę. Mruczy i za karę zamyka moją brodawkę w mocnym uścisku swoich palców. Ucisk, który jeszcze chwile temu dostarczyłby mi jedynie bólu, teraz tylko przemożnej rozkoszy. Może i przegrałam to starcie, ale przegrana będzie jak nagroda. Najsłodsza i najdoskonalsza, jaką kiedykolwiek mogłabym otrzymać. Zsuwa się, delikatnie kąsając skórę na moich żebrach, brzuchu. Wkłada palec m mój pępek i kąsa mnie tuż nad biodrem. - Nie...! - krzyczę rozkosznie, obserwując jak z filuternym uśmieszkiem schodzi z pocałunkami coraz niżej...

6.


"Koniec...Nie zawsze oznacza początek."

-By me".



   Wiem, że on nadal czekał na moją odpowiedź. Ja po prostu nie umiem mu o tym opowiedzieć, nie znajduję odpowiednich słów... Może słowa są tutaj zbyteczne. Dlatego uciekają, skrywając się przede mną niczym zwierzyna przed drapieżnikiem.

Mój kochany... najdroższy....przyjacielu...
Skąd o tym wiesz ? Kto ci powiedział ?
Kto był na tyle okrutny, aby pozbawić Cię obłudnego szczęścia, w którym cię utrzymywałam każdego dnia ?

-Co Ci mogłabym powiedzieć ? Wiesz już w takim razie, tak dobrze jak Ja, że nic tego nie zmieni... Nie da się tego powstrzymać...

Prawda jest jak choroba. Atakuje - nagle. Ukazując całą swą siłę. Zabija... Powoli, abyś mógł bezmyślnie smakować jej siły. Abyś zobaczył jej władzę nad Tobą. Aż w końcu śmierć się lituje i ... nadchodzi...

-Prawda wypowiadana z twoich słów jest jak zabójca, wiesz ?
Zamykam oczy, chwytając i chowając w płucach kolejny, świeży powiew wiatru. Wdech jest tak głęboki, tak mocny iż odczuwam ból. Jest mi on znajomy, jest moim przyjacielem. Najwierniejszym z nich wszystkich, zaraz obok cierpienia.

Wiem...Wiem...Dlatego wolałam, abyś żył w tym kłamstwie w które i Ja próbowałam uwierzyć każdego dnia. Zupełnie tak jak Ty.

Wypuszczam powietrze z moich płuc. Cichy szmer. Pusta cisza. Nieodgadniony śpiew lasu, wypełniający pustkę między nami. Pustkę, którą stworzyliśmy, w której nauczyliśmy się żyć i rozumieć nawzajem; do pewnego stopnia. Cichy szmer znów dochodzący zza zarośli. Wolny ptak wzbijający się w powietrze i szybujący między gęstymi, okrutnymi konarami. Gdybym mogła być ptakiem również bym uciekała, ale nie w popłochu lecz z godnością. A może godność w chwili ucieczki jest głupstwem, z goła skazującym nas na porażkę.

To koniec... To musi stać się właśnie tu...

-Naruto... Przepraszam.....
Szepnęłam aby słyszał. Aby tylko on mógł usłyszeć to słowo. Jedno...jedyne słowo...
Przepraszam....
Nagle w moich dłoniach pojawia się broń. Zaciskam ją mocno i rzucam w jego stronę. Wiem, że nie zdążysz zrobić uniku. Wiem, że ten cios będzie śmiertelny. Wiem, co to oznacza...

                       Stoisz za blisko... Stoisz za blisko....
                       Mój drogi, kochany.... przyjacielu....

Cisza... Gdzie ja jestem... Ach tak... To jest ta niezmierna pustka, która tkwi we mnie... Gdzie jestem... W nicości... Gdzie jestem... W najgorszych zakątkach piekła.... Gdzie jestem... Nie wiem...
Niezmąconą ciszę zagłusza kropla, spadająca do gładkiej, nieskazitelnej tafli wody. Jej dźwięk roznosi się echem w nicość... Skąd pochodzi kropla... Dotykam nieświadomie dłonią policzka. Płaczę... Tak dawno tego nie robiłam. Dlaczego płaczę ? Płacz jest oznaką słabości. A ja... jestem... słaba. Bardzo, bardzo słaba. Bardzo samotna i bardzo głupia.

                                           Jeden..

Kiedyś byliśmy tacy sami, pamiętasz ? Śmialiśmy się i płakaliśmy. Wszyscy razem...

                                            Dwa...

Kolejna kropla spływa po mym policzku, paląc skórę. Dołączając do pozostałych w bezdennym dole... Ginąć i powstając. Niknąć i pojawiając się. Słabnąć  i wzrastać w siłę...

                                             Trzy...

Mój drogi...ukochany...przyjacielu... Co się z nami stało ... Co doprowadziło nas do takiej ruiny, braku poświęcenia, uczuć i honoru... Co sprawiło, że staliśmy się tacy obojętni, obcy...
Gdzie podziała się twa wola walki, wiara w lepsze jutro. Co się stało... Co się stało z nami ....

                                             Cztery...

Ostrze płynnie przecina skórę na twoim policzku, zwinnie i niemalże bezszelestnie skracając dwa kosmyki twoich włosów. Sunie dalej wbijając się z niewiarygodną precyzją w czoło jednego z shinobi ukrytych tuż, za zaroślami.  Charakterystyczne jęknięcie po czym odgłos opadanego ciała. Patrzysz na mnie szeroko otwartymi oczyma, nie tego się spodziewałeś prawda ? Cóż, ja chyba też. Ale nie umiem cię zabić tak sprytnie jak zabiłam siebie. Jesteś zbyt cenny. Uśmiecham się do Ciebie podając broń.
A wiec mój kochany stańmy razem do walki, znów. Tak jak wtedy, tak jak kiedyś, tak jak dzisiaj. Nawet jeżeli to miałby być ten ostatni raz....

5.


"W chwili gdy zaczynasz zastanawiać się,
czy kochasz kogoś,
przestajesz go już kochać na zawsze..."

-Carlos Ruiz Zafón "cień wiatru"







Słowa rzucone na wiatr, rozwiewa porywisty szum sprzeciwu. Który to już raz ?
Nie potrafię nawet ich zliczyć. Gdzieś głęboko, głęboko pojawia się wspomnienie. To wspomnienie...
Kim jesteś....szepczę a mój szept, przecina szum. Nastaje cisza...
Niema nic...

Wędrujemy już od kilku godzin. Coś go gryzie. Widzę to w jego zachowaniu, twarzy, oczach...Jeszcze niedawno tak mi bliskich, teraz tak odległych. Kilkakrotne wdzierał się do mojej głowy ale szybko zmieniał zdanie i znikał... Zamykając się szczelnie w sobie. Wzięłam głęboki wdech świeżego, orzeźwiającego zapachu lasu. Po nocy ciągłego, wiosennego deszczu.

Coś się wydarzy. Wiem to. Wszystko na to wskazuje.

Wspomnienia ulokowały się w niedostępnej dla mnie części zapomnienia. Ostatnio robią to coraz częściej, czyżby bały się tego, że ulegną samozniszczeniu ? Przecież to śmieszne. Dlaczego ode mnie uciekają, ja chce tylko pamiętać. Pamiętam przecież.... wszystko... a jednak nie pamiętam nic... Panuje... Cisza. Pomiędzy mną a nimi... pomiędzy mną a nim...
Spojrzałam na niego katem oka, gdy usłyszałam jak bierze głęboki wdech. Chce mi coś powiedzieć... Na co w takim razie czeka ? Co go powstrzymuje ?

Mów...Mów do mnie...Możesz mi przecież powiedzieć o wszystkim...

Szepcze ale nie wiem czy mój szept do niego dociera, wydaje się taki...
Raz....
...
Dwa....
...
Trzy...
...
Kiedy zaczniesz oddychać ?

Wypuszcza powietrze z głuchym jękiem. Odbija się od starych, pozieleniałych konarów drzewa, niknąc w czeluściach lasu. Zakrywa twarz w dłoniach, pocierając ją kilkakrotne.
Daje Ci ostatnią szansę... Albo sam mi to powiesz albo zacznę pytać...
Dziesięć sekund...

Dziewięć...

Widzę w jego oczach zmianę, toczy walkę. Sam ze sobą. Czy docierają do niego moje słowa ? Czy słyszy to co robię w głowie ? Czy odgadł moje myśli ?

Osiem...

Siedem...

Sześć...

Jego dłonie zaciskają się w pięści. O co mu chodzi ? Przecież wie, że może mi powiedzieć wszystko...

Pięć...

Cztery...

Trzy...

Uderza we mnie dziki powiew wiosennego wiatru. Zmuszając mnie do przymrużenia oczu a kosmyki moich włosów do dzikiego tańca. Wiedziałam, że powinnam była zabrać coś na głowę albo użyć więcej wsuwek...
Różowe kosmyki włosów, które wydobyły się z ciasno splecionego warkocza obijały się o moją twarz niczym bicze, by opaść po chwili na ramiona. To znów zerwać się  i w dzikim tańcu razem z wiatrem pokusić los.

Dwa...

Zaczesałam je za ucho, mając ochotę rozpuścić warkocz i zapleść go od nowa. Tylko teraz zacząć wyżej tak, aby wszystkie kosmyki zostały uchwycone w mocny splot.

Jeden...

Dlaczego tak zwlekasz. Co Cię zatrzymuje ? Nigdy nie miałeś problemów z mówieniem mi tego,co leży na twoim sercu. Nawet gdy pytałam o twoją tajemnicę, potrafiłeś niczym akrobata wywinąć się od odpowiedzi, wkręcając widza w budzące dreszcze sztuczki. A teraz milczysz. Ta Cisza mnie nie męczy, ale wiem, że Cobie tak. A więc mów...mów albo sama zaraz zapytam...

Zero...

-Dlaczego mi nie powiedziałaś ?
Jego szept jest jak melodia. Nowa i jeszcze nie odkryta. Muśnięcie skrzydeł motyla a zarazem niczym nóż, wbijany wprost w serce. Nuta żalu pobrzmiewająca głucho z goryczą i rozpaczą.

Czego ci nie powiedziałam ....

Czekasz, a ja nadal milczę. Próbując zrozumieć...Nie.. Ja rozumiem. Nie wiem jak Ci odpowiedzieć. A więc wiesz...Kto Ci powiedział ? Nikt nie wiedział. Oprócz Tsunade-sama. Ale ona by Ci nie powiedziała. A wiec kto ?

-Dlaczego nic nie mówisz ? Może to być kłamstwo, byleby było tak dobre, że nie tylko Ja, ale nawet Ty w nie uwierzysz... - szepczesz cicho ze wzrokiem wbitym w ziemie...

4.


"Odwaga to panowanie nad strachem,
a nie brak strachu....

Courage is resist fear, mastery of fear,
not absence of fear."

                    -Mark Twain








Odgadywanie zdarzeń minionego snu, jest jak gra w karty. Widzisz je wszystkie, ale tylko kilka, nielicznych jest odsłoniętych. One nie tworzą całości. Są po to, aby naprowadzić cię na właściwą drogę lub pozwolić ci z niej zboczyć. Pozostałe kary są...
Zaczynam je odkrywać ale nie wszystkie. Nie wszystkie prowadzą do miejsca, w którym chcę się znaleźć. Nie wszystkie są zdarzeniami sennymi. Niektóre to tak jakby wytwory  mojej wyobraźni. Gdybym przez przypadek odkryła niewłaściwą...
Dotykam dłonią gładkiej strony karty.
Przed oczami mam jeden, jedyny moment snu. Praktycznie nic nie znaczący, nie dającymi wskazówki, którą drogą mam pójść. Jest niczym, w porównaniu do snu, który za wszelką cenę chcę odzyskać. Dlaczego... Sama do końca nie wiem. To jest wewnętrzna potrzeba, która popycha mnie do tego. Cichy szept, nieustannie powtarzający dwa słowa – zrób to.
Nie umiem w tej chwili zachować spokoju, ręce drżą mi lekko, jakby chciały ostrzec przed złym wyborem. Czuję się jak biedny gracz rosyjskiej ruletki. Wiem, że nie mam nic, nie mam czym obstawiać. A jednak gram dalej. Gram, chodź wiem, że nie wygram. Kiedy broń skierowana jest nagle na mnie przez moje ciało przepływa obezwładniający prąd, zimny pot oblewa mnie jak kubeł zimnej, nie... lodowatej wody.  Mam do wyboru obstawiać dalej lub sprawdzić jak bogate jest moje szczęście...
Zabieram dłoń z karty tak energicznie, jakby kopnął mnie prąd, choć... tak się nie stało. Czuje dziwne odrętwienie w dłoni i pulsujący skurcz, każdego włókna mięśniowego.  Owe uczucie powtarza się,gdy kładę dłoń na kolejnej karcie...
Odsłonić...
Nie odsłonić...
Gdzieś tam, daleko w podświadomości, przypomina mi się obraz starej kobiety, która postawiła mi tarota gdy odwiedzaliśmy jedną z wiosek, podczas wykonywania misji. Pamiętam doskonale wyraz jej twarzy i niechęć do odkrywania ich... bo wie... co takiego strasznego skrywają, złowieszczo ozdobione karty. Jej głos wtedy był zachrypnięty i skrzeczący, jakby każde słowo, przynosiło jej ogromne cierpienie. Prosiła mnie... niemalże błagała, abym rzuciła to wszystko,uciekała daleko... daleko stąd. Tam gdzie nikt mnie nie znajdzie. Abym opuściła rodzinny dom, przyjaciół... wszystkich i uciekła.
Nie zrobiła tego,wydawało mi i nadal wydaje mi się to absurdalne. Nie będę uciekać. Już nie...
Biorę głęboki wdech, powietrzem przesiąkniętym niewyraźnym zapachem. Drażni moje nozdrza, sprawiając, że każdy oddech przypomina pochłanianie płomieni, żywych płomieni, płonących w moim ciele...
Odkrywam kartę....

Obraz zaczyna kształtować się w oślepiająco białym świetle. Zakrywam oczy, chcąc je uchronić. Z obu wypływają łzy. Dlaczego u licha płaczę ? Szybko wierzchem dłoni je ocieram, lecz wypływają kolejne. Łzy są oznaką słabości, zatracenia w uczuciu, którego ja już nie mam.
I po prostu, jak gdyby nigdy nic, znajduję się tu... To nie jest mój sen, to nie wspomnienie ani fantazja. Jest to pogranicze między fantazją a snem.  O dziwo, pamiętam to. Gdy pojawiła się ta wizja, miałam około 12 lat. I było to stworzone z ... do ... Pamiętam każdy szczegół z tej jakże nieprzenikliwej wizji...
Dość! Nie chce tego pamiętać. Nie ma takiej potrzeby. Mimo to, nie odwracam wzroku,nie odwracam karty. Patrzę chłonąc fałszywy widok, który nic dla mnie nie znaczy. Nie czuję sentymentów, bólu czy zdrady. Nie ma nic...
Zakrywam kartę...
Ten obraz prześladował mnie przez kilka następnych tygodni. Był niczym zabójca,który schwytał swą ofiarę w sidła. Torturował w każdej, nadarzającej się okazji, aż do utraty przytomności.
Ale nie zabijał.
Po zbudzeniu, cała zabawa zaczynała się od początku... I tak trwa to do póki nie wygra on lub Ja...
Ostatecznie odniosłam sukces, cena była bardzo wygórowana ale... już wiem , że to tylko wyobrażenie, dające niepotrzebne nadzieje. One są dla głupców. Nic nie znaczą,a ranią najmocniej.
Było fikcją, tak jak każda, fikcyjna postać z książki.
Zakrywam kolejną kartę, wiedząc, że nie ma za nią, tego czego szukam. Wspomnienie było bezcenne... jednak w tej chwili nic nie znaczące, ale zatrzymam je. Kiedyś,kiedy będę musiała wybiec w przyszłość i stawić jej czoła, wybiec jej naprzeciw zamiast skryć się w cieniu przeszłości.
Biorę kolejny wdech i wyciągam rękę w stronę kolejnej losowo wybranej karty.
Tym razem nie ma oślepiającego światła. Nie ma łez ani ....
Pojawia się nikły cień mnie samej, leżącej na zimnej, betonowej ławce. Z łzami spływającymi powoli po policzkach. To nie jest bujda. To wspomnienie... Ten okres to jak  początek końca mojego istnienia... Nie ma już nic...
Zakrywam kartę sprawiając, że obłok wydarzenia zanika sprzed moich oczu.
Wzdycham cicho nie zabierając dłoni z barwnych wypukłości karty. Chyba tracę nadzieję.Jeżeli jakakolwiek nadzieja we mnie została, jeżeli kiedykolwiek ją miałam.Czuję się zmęczona, chodź wcale nie powinnam. Dlaczego tak jest ?
Zaczynam odczuwać tkliwość co do swojej osoby...
Rozglądam się zbłąkanym wzrokiem wokół siebie. Czego szukam ? Nie wiem. Chyba czegokolwiek. Jakiegoś znaku, zarysu, śladu...
Czegokolwiek.Byleby to coś , pomogło mi znaleźć to, czego szukam.
Wokół mnie tysiąc a może miliard rozsypanych kart. Odwróconych. Każda odpowiada osobnej myśli, wspomnieniu, fantazji, śnie... Obdzielone a jednak i tak czymś połączone...
Ale gdzie jest ta,której szukam. Błędnym wzrokiem, przesuwam po kartach. Szukam, lecz już tylko fantazyjnie.
Znów opadam,powoli tonę w otchłani własnego zapomnienia. Marzę aby wstać, złapać oddech i uciec... Ale dokąd ? Skoro to wszystko jest we mnie...

Dostrzegam ją, wysoko, oddalona ode mnie na wyciągniecie ręki.  Skrytą w ciemnościach. Lecz wiem, ze to jest właśnie ta której szukam... obok niej dostrzegam drugą... Wstaję i podchodzę do nich... Która to jest ta właściwa ? Patrzę w ich zaszklone lico widząc siebie samą. Wspomnienia i fantazje, które jeszcze iskrzą, teraz szklą moje oczy. Nie.. nie mam zamiaru płakać. Muszę wybrać... Zamykam oczy i na oślep wyciągam rękę... Prawa czy lewa...lewa czy prawa...
Sięgam po jedna,jedyną i wiem, że znalazłam swoją własną apatie...
Pociągam za spust broni.

3.


"Tak daleko... jak tylko się dało...
Na brzegu rzeki siadłam...
I po cichu popłakiwałam..."

By me.





Nie pamiętam snu, chodź próbuję go sobie przypomnieć. Pojawiają się tajemnicze przebłyski, rzeczy, jakiś głos. Dlaczego nie mogę go skojarzyć ? Do kogo on może należeć ?Nie należy do przyjaciela, nie do kochanka, nie do brata, nie do mentora czy kogokolwiek z wioski. Więc do kogo ? Wzdycham masując opuszkami palców skronie, ból głowy nie jest spowodowany wysiłkiem, lecz do....
Pamiętam tą ciemną, przerażającą pustkę, chodź w jakiś dziwny sposób nie wydawała mi się straszna, była moją ostoją, a raczej jej dawną częścią.
Próbuję zapamiętać jak najwięcej szczegółów, a tym bardziej je wszystkie gubię. To tak, jakbym za wszelką cenę próbowała zatrzymać w dłoni ten złocisty, ciepły piach na plaży. A im bardziej zaciskam dłoń tym szybciej się wysypuje. Aż pozostaje tylko kilka ziarenek, które tworzą wspomnienie minionej chwili. Utwierdzają w przekonaniu, że to było, lecz nie tworzą razem całości.
Gdzieś w oddali słyszę kroki, już wiem, że on tutaj idzie. Zgrzyt żwiru, taki charakterystyczny dla jego chodu. Chodu człowieka spokojnego , który nigdy ,nigdzie się nie śpieszy. Robi wszystko powoli lecz skrupulatnie i porządnie.Ale nie ruszam się z miejsca, nie mam zamiaru się z nim dzisiaj widzieć.Zamykam oczy i znów powracam do próby przywrócenia wspomnienia snu.
Krótki dzwonek apotem trzykrotne pukanie.
Nie, nie otworzę…Nie dzisiaj. Idź sobie!
Przez niego wszystkie pozostałości wspomnienia uleciały mi z głowy. Nic, nie zostało już nic. Nic. Klnę cicho, zachłystując się powietrzem. Nagły impuls, wiedziony nienagannym wspomnieniem, czystość, przejrzystość obrazu.  Pamiętam jak skakałam z klifu by uratować j…
Moje ciało, zmasakrowane nadaremną próbą zatrzymania się na mokrej, śliskiej skale klifu. Pamiętam ból, gdy paznokciami, próbowałam zatrzymać nasze spadające ciała. Jak łamią się i odpadają, a niektóre odłamki mocniej wbijają się w skórę. Chłodne, wilgotne powietrze targało ubrania a rzęsisty deszcz utrudniał widoczność. Wiem , że nie mogłam się zatrzymać, skała była zbyt śliska, ból zbyt wielki a widoczność praktycznie zerowa. Co było potem...
Wiem,że tam jesteś… otwórz albo sam wejdę…-głos przyjaciela pojawiający się w głowie tak nagle, przedziera się przez ten szary obraz, rozdzierając go na strzępy.Sprawiając, że wspomnienie uleciało tak samo gwałtownie, jak się pojawiło. Nie mogę go przywrócić. Chodź wiem, że gdybym bardziej się postarała, coś bym uratowała.To dziwne... Im bardziej, im dłużej odtwarzam wspomnienia, tym bardziej one się zacierają, znikają. Chodź powinno być odwrotnie. Powinny mnie nękać, coraz to bardziej. Stawać się  bardziej wyraziste, bezwzględne. Przybrane w coraz to bardziej widoczne, nowe szczegóły.A tymczasem, one blakną, aż w końcu kompletnie się zacierają. Znikają bezpowrotnie. Reakcja łańcuchowa w jakiś sposób, u mnie została zerwana.
Odgłos przekręcanego zamku przecina ciszę, jaka panuje w pokoju. Do środka wszedł mężczyzna, wpuszczając powiew, chłodnego, wilgotnego powietrza. Świeżego,przesiąkniętego zapachem mokrej ziemi i trawy. Zdejmuje przemoczoną kurtkę i wiesza ją na wieszaku. Wchodzi do salonu.
Właściwie od zawsze uwielbiałam zapach tego świeżego, powietrza tuż po deszczu.Przypominały mi się wtedy moje powtórne narodziny, chodź nie było to nic wielkiego... a może było.. nie wiem, nie pamiętam. Wiem, że one były, lecz nie przypominam sobie, jak one wyglądały. Zadrżałam, była, jest to normalna reakcja rozgrzanego ciała na chłód. Fala drżenia przeszywa moje ciało, pozostawiając po sobie nieprzyjemne uczucie. Coś włochatego dotyka moich nagich ramion,orientuje się, że to koc, który leży zawsze na fotelu.
Otwieram oczy i spotykam się z bezdenną otchłanią jego oczu. Uwielbiam je, mogę się w nie wpatrywać godzinami, a i tak nigdy nie będę miała dość. Są głębokie, duże,i mają w sobie tyle uczuć. I coś jeszcze... Jakąś niezwykłą tajemnicę, która zawsze mnie fascynowała. Teraz też była, lecz nie umiem jej określić. Nie mogę określić co ją powoduje, nie mogę znaleźć na nią odpowiedniego określenia. Ona po prostu jest.
-Masz coś pilnego,czy przyszedłeś bez konkretnego celu ?
Uśmiecha się, tak jak zawsze. Tak jak lubię.
-I jedno i drugie.-odpowiada odchylając się do tyłu i krzyżując dłonie z tyłu głowy –Zresztą co, nie mogę przyjść do własnego domu.
-Może w końcu oświecisz mnie, dlaczego tutaj jesteś i pozostawisz mnie samą.
-Wyczuwam, że babunia ma dla nas misję.
O tak, tego było mi trzeba, od tak dawna, na żadnej nie byłam. Potrzebuję wysiłku. Na misjach najwięcej wspomnień powraca …
-No to teraz wyczuj drogę powrotną, poczynając od wyjścia przez te drzwi.
-Naprawdę tego chcesz ?
-Tak.
Chodź tak naprawdę nie chce aby wychodził. Nie chcę aby mnie zostawiał. Już i tak dużo czasu; zbyt dużo czasu spędziłam sama.
-Na szczęście wiem, ze nałogowo kłamiesz.
Dotknął mojego policzka w ten sposób, w jaki tylko on umie...

2.


"Czasem, gdy wszystko 
Oddala się w sen
Przychodzi przebudzenie
A reszta, jest prawdą..."

Jim Morrison







Dlaczego więc, przez te kilka zapamiętanych przeze mnie scen, będących jedynie pustym i głębokim,niczym kałuża na drodze, odbiciem tego co czułam, czuję i czuć będę. Chwila tuż przed przebudzeniem, kiedy to marzyłam o tym, by wyrwać się z tej chorej rzeczywistości.Moment już po, kiedy jedynym pragnieniem stało się pójście do pokoju rodziców,jak przedszkolak idący z płaczem do ostoi bezpieczeństwa, marząc jedynie o przytuleniu i tych magicznych słowach - to tylko sen.
Ale nie jestem już dzieckiem. A moja ostoja bezpieczeństwa rozpłynęła się razem z odejściem Jego, a potem zakończyła się,kompletnym rozpadem, spowodowanym śmiercią rodziców. Każdego dnia, wmawiam sobie, że dam radę, że potrafię się bronić. Powtarzam sobie to, co mówili mi rodzice. To tylko sen...
Wtuliła się mocniej w poduszkę, uporczywie zaciskając na niej dłonie. Po je czole spływał małe,drobne kropelki potu, które drażniły skórę. Obudziła się, biorąc mocny wdech.Uczucie, że jej płuca ściskają metalowe obręcze wzmocniło się, i sprawiało jeszcze więcej bólu. Wierzchem dłoni starła pot zmieszany z łzami. Gdy opadała z powrotem na czarne poduszki, czuła jak materiał koszuli przykleił się do jej ciała, tak jak niesforne pasma włosów, do twarzy.
Wypuściła powietrze z płuc, chodź i to nie przyniosło ulgi.
Leżąc w ciszy, usłyszała jak krople deszczu uderzają najpierw o dach a potem w okna. Nagle zapragnęła znaleźć się w strugach deszczu, pragnęła aby mocny powiew wiatru rozwiał jej włosy, szarpał ubranie. Krople deszczu z siłą uderzały o jej ciało, przyprawiając o ból jak i dostarczając upragnionej wolności. Aby zmywał niewidoczne; nieistniejące ślady dłoni z jej ciała. Oczyścił umysł z zbędnych wspomnień. Wstała i skierowała swe kroki w stronę pomieszczenia obok. Niestety... musiała zadowolić się prysznicem.
I tej nocy, nie przespała do końca. Siedząc bezczynnie w domu, z kubkiem gorącej herbaty w splecionych dłoniach, wracała do snu. Za wszelką cenę próbowała go sobie przypomnieć. Lecz dlaczego nie mogła ? Zamknęła powieki, pragnąc powrócić do tamtych chwil, nie aby się bać, nie aby cierpieć. Ona tym żyła. Czas... kiedyś myślała,że to on pozwoli jej zapomnieć, wymaże wspomnienia. Jednak przekonała się, że on jedynie przyzwyczaja do bólu, pozwala się go nauczyć… Aż w końcu, nauczyła się z nim żyć, sprawiła, że stał się jej pokarmem. Tylko dzięki wspomnieniom,sennym zmorom, potrafiła przeżyć kolejny dzień…
Żyć wspomnieniami, a bezwiednie od nich uciekać, to zupełnie co innego. Te lata, cały ten czas, dał jej dużo do namysłu.
Umierałam bardzo długo. Raniąc się, płacząc, krzycząc... W samotności, nie chcąc nikogo do siebie dopuścić. No bo po co ? Jaki jest sens wysłuchiwania pustych słów,kłamstw którymi można się karmić i ślepo w nie wierzyć. Lub, żyć ze świadomością, że niedługo i tak wszystko się skończy.
Umierałam bardzo długo. Spadałam w tę bezdenną przepaść nicości. Ciemną, brudną wilgotną i chłodną. Samotnie… Bez uczuć, bez żalu, bez miłości. Kiedy jedynym przyjacielem staje się on, ból.
Spadałam w dół, nie istniał czas, nie istniały dni. Byłam tylko ja i uporczywe uczucie braku jakichkolwiek uczuć…
Gęste, wilgotne, rozrzedzone powietrze,którym coraz trudniej oddychałam, w miarę spadania. Świadomość tak jak wysokość, ulatywała gdzieś daleko. Po za mnie. Po za mój mały świat. Tutaj nawet nieświadomość mi nie przeszkadzała. Samotność zaczynała powoli być mi przyjacielem, jedynym, chodź złym. Wyciągającym z otchłani dłonie i ciągnąc mnie w jej stronę, jeszcze szybciej.
Upadek, był niczym zderzenie się z dnem przepaści, tak jak usłana była łąka kwiatami, tak dno usłane było ostrymi jak brzytwa skałami. Uderzenie o ostre skały w postaci wspomnień.Ostre salagmaty przebijały moje ciało, ostre końce wbijały się w skórę niczym szpilki w poduszkę, głęboko, boleśnie… Lecz nie czułam bólu. To był ból do którego , już dawno przywykłam. Zagłębiam się, tonę, zatracam się w tym uczuciu.
Nastąpiło przebudzenie. Czułam się tak, jakbym wypłynęła z lodowatej wody na powierzchnię. Nabrała powietrza, tak głęboko, tak mocno, iż wydawało mi się, że z bólu zaraz skonam. Lecz ten ból był inny. Nowy, nieznany. Uczucie, kiedy świeże powietrze wypełniało mnie od środka przynosiło ulgę, wspomnienia i …wolność. Nie było już bólu, żalu czy łez. Pojawiła się siła i życie.
Bo teraz lekko, niczym obłok unoszący się podmuchem wiatru naradzam się na nowo.
Mam siłę, a nikt jeszcze nie wie, jak wielką…
Spadałam długo, w głęboką, czarną przepaść umierając. By potem narodzić się, wstając lekko…

Rozdział 1 - Ból


"Patrzę w lustro przeszłości...
Widzę twoją twarz...
Patrzę w lustro przyszłości...
Nie ma cię tam..."

By Me



    Bała się, jak jeszcze nigdy. Jej zmysły szalały, nie mogła  się na niczym skupić. Ciemność, wokół tylko ciemność. Co to było... tam... gdzieś daleko... tak odległego od miejsca gdzie aktualnie była. Czuła na swojej gołej skórze chłód podłogi... a może ściany... nie to jest podłoga. Ktoś ją rozebrał. Ale dlaczego, co się z nią dzieje ?! Szarpnęła dłońmi, które związane zostały w nadgarstkach. Nic. Próbowała wstać, lecz nie utrzymała równowagi. Zderzyła się z podłogą, boleśnie uderzając się w głowę. Łzy napłynęły do zasłoniętych materiałem oczu. Po chwili, zaczęły wsiąkać w materiał. Próbowała coś powiedzieć, lecz usta miała spuchnięte i zaschnięte. Spróbowała jeszcze raz. Lecz zaraz jej umysł, jak błyskawica przeszyła myśl, że i tak przecież nikt jej nie odpowie.  Zwinęła się w kłębek, przyciągając nogi do klatki piersiowej i niezdarnie oplatając je rękoma. Ukryła twarz w swoich ramionach. Tak bardzo się bała. Czy w ogóle ktoś jej szuka ? Czy ktoś w ogóle wie gdzie jest ? Co się z nią dzieje ? Zadrżała, gdy znikąd napłynęła fala, lodowatego powietrza. Brzęknął metal kajdan, w które były zakute jej nogi. Pomimo znikomych bandaży, które zostały na jej kostkach, twardy i zimny metal kaleczył jej skórę… Przycisnęła kolana do klatki piersiowej, zaciskając mocniej dłonie. Łzy już nie spływały, wydawałoby się, że właśnie się skończyły. Lecz,  ona po prostu odpłynęła w sen. Ciche westchnienie wypełniło pomieszczenie w którym się właśnie znalazła.
     W snach była z przyjacielem, widziała jego ciepły uśmiech, te niesamowite oczy. Takie niebieskie i wesołe. Mogłaby wpatrywać się w nie godzinami a i tak nie miałaby dość. Uwielbiała gdy patrzył na nią z tą nieodgadnioną magią. Jakby przez cały czas, coś przed nią ukrywał, chodź z całego serca chciał jej to powiedzieć. Kilka razy nawet próbowała wyciągnąć to z niego, lecz on albo odwracał wzrok lub po prostu zakłopotany szybko wymyślał nowy temat. Nieświadomie przez sen , uśmiechnęła się. Naruto... gdzie jesteś ? Czy mnie szukasz... szepnął cichutko głosik w jej głowie.
      -Tak i niedługo cię znajdę...
Głos przyjaciela był jak znak,światełko w tunelu ciemności. Chciała za nią podążyć ale nie miała sił. Tak bardzo się boje , Naruto. Jestem tak bardzo zmęczona....
      -Idę po ciebie. Proszę. Wytrzymaj, już niedługo...Nie odchudź, nie wolno ci zasnąć, jeszcze nie teraz...
Jego głos był niczym ambrozja, nieznajoma siła. Postaram się nie zasypiać...
       -Dobrze. Jak będzie po wszystkim, obiecuję, że wyjawię ci mój sekret, tylko musisz wytrzymać. Pamiętaj.
Zaśmiała się. Lecz nie odpowiedziała. Jeżeli ma nie zasypiać, potrzebuje dużo siły. Wierzyła , że wytrzyma. Dla niego, dla siebie. Nie dla sekretu. Sekret będzie nie ważny w chwili gdy on tu będzie.
Nagle poczuła dotyk na swojej skórze, ciepłe koniuszki palców, które delikatnie gładziły jej ramię. Drgnęła. Czuła jak gorąca dłoń delikatnie przeczesuje jej włosy. Zahacza o węzeł od opaski po czym powtórnie wraca na ramię. Przełknęła ślinę. Chciała coś powiedzieć, lecz strach zmieszany z ciekawością zamącił w jej umyśle. Czuła się tak nieświadomie. Przywołała się po porządku i znów przełykając ślinę spróbowała coś powiedzieć.
      -K...Kim...-słowa wydobywały się z trudem z jej krtani, zwilżyła spierzchnięte usta oblizując je – j..jesteś...-wychrypiała. Dłoń znikła. Cisza...idealna cisza. Nie wiedziała czy ten ktoś tutaj nadal jest; wyszedł ? Nie słyszała kroków. Zacieśniła jeszcze mocniej uścisk na nogach i nagle syknęła z bólu. Napinanie mięśni było najgorszym z możliwych pomysłów. Rany otworzyły się. Czuła ciepłą ciecz spływającą po jej ramionach, pachach, piersiach. Drgnęła pozwalając aby ręce bezwładnie opadły. Pieczenie i pulsujący ból. Dziwne zmęczenie znów ogarnęło jej ciało. Próbowała z nim walczyć, aby nie zasnąć. Ale nie mogła, im bardziej starała się nie zasypiać, tym owe uczucie się wzmacniało.
      -Nie wolno ci zasnąć, nie teraz....-usłyszała głos przyjaciela. Już chciała znów się postawić, gdy rozległ się nowy głos. Aksamitny baryton pieścił jej zmysły, uspokajał.
     -Nie walcz z tym... To tylko przyniesie ci ulgę.
     -N...nie...-zmęczona położyła głowę na ramieniu- nie c.. chcę...-wychrypiała
    -Ale to dla twojego dobra. – gorąca dłoń znów pojawiła się na jej skórze. Nie miała siły walczyć, nie mogła już walczyć. Dlatego zrobiła jedyną rzecz, jaką mogła zrobić.
Przepraszam Naruto... zasnęła,poddając się błogiemu uczuciu nieświadomości.