wtorek, 17 grudnia 2013

13.



 Czasem, gdy pozostaje zostawiony sam sobie, moje myśli płyną niczym rwący potok. Przypomina mi się wtedy sen, który wyśniłem kilka lat temu. Nie wiem ile z tego pamiętam, a ile dodała  moja wyobraźnia, jednak mimo to, ma w sobie coś, co sprawia, że wracam do niego jak do narkotyku. Wyciągam po niego chciwie ręce, dotykam, pieszczę, ubóstwiam, a na końcu upajam się nim.
Śniłem, że mnie zabrakło. Po prostu pewnego dnia znikłem, nie zostawiając nic po sobie, żadnego śladu. I nikt tego nie zauważył. Wszystko było po staremu. Życie płynęło swym wartkim nurtem, ludzie pogrążeni w  codziennych obowiązkach działali pod wpływem nawyku, nie dostrzegając drobnych różnic. Kilka dni stopiło się w monotonną harmonię, która zdawała się być nie do pokonania. Tylko ty byłaś taka przerażona, wydawałaś się wszystkiego świadoma. Zagubiona w codziennej gonitwie, dostrzegałaś, że coś zniknęło, jednak sama nie byłaś pewna co to dokładnie było.
Wyśniłem twoje oczy, pełne bólu, którego pochodzenia nie rozumiałaś, z czającym się strachem, za murem wzburzenia. Niepokojem, o którym bałaś się mówić. Własnych nadziejach i żalach. Wszystkim tym, co skrywałaś głęboko w sobie, a czego nikt inny oprócz mnie nie dostrzegał. Chciałem odkrywać te tajemnice, jedna po drugiej, powoli wyłuskiwać cię ze zbroi, która chroniła twoje delikatne wnętrze. Pragnąłem pozbawić cię wszystkiego i zniszczyć, dokładnie tak samo, jak zniszczono mnie. Ukształtować na swoje podobieństwo. I wiedziałaś to doskonale, dlatego nigdy nie patrzyłaś mi w oczy. Pewne tajemnice nigdy nie powinny być odkrywane, powtarzałaś tak za każdym razem. Wyśmiewałem cię, gdy odwracałaś wzrok. Ty o tym wiedziałaś. Dlatego twoje tajemnice pozostały nieodkryte.
Czasem wydawało mi się, że chcesz z kimś o tym porozmawiać. Opowiedzieć historię, jaka została wyryta bliznami na twym sercu. Jednak nikt nie chciał słuchać, nie było nikogo, kto by rozumiał wszystko to, co byłaś w stanie opowiedzieć. Wyśmiewana i wyszydzona, rozpadałaś się na drobne kawałki tysiąc razy każdego dnia, próbując złożyć się na nowo. Raz utracona wiara, nie powróciła nigdy na swoje prawe miejsce. Nie było ratunku dla twojej delikatnej duszy.
Kiedyś słyszałem, że łzy przynoszą ukojenie, oczyszczają. Dlaczego wiec nie płakałaś? Czy nie tego czasem potrzebowałaś? Wtedy, gdy opuszczałaś powieki, chcąc ukryć zaszklone oczy. Łzy paliły wstydem, nie przynosiły ulgi. Wtedy chciałaś uciekać, zabrać swoje delikatne ja, wystawione na chłostę. Wtedy mur był zbyt rozchwiany, zbyt skromny. Delikatny podmuch mógł go rozwalić. Ale mimo wszystko, ty stałaś niewzruszona, uodporniona udawaną siłą, nie mającą rzeczywistego źródła. Ulotna duma.
A potem spotkałem cię znowu po latach. Byłaś tak potwornie pusta. Wioska zagrała sobie na twych uczuciach tak doskonale, że nawet tego nie zauważyłaś. A twoje oczy były tak różne od tych, które pamiętałem. Dałaś się ponieść temu oszczerstwu, zbrodni przeciwko tobie. Tak niewinnie, tak naiwnie. Jak dziecko zwabione w pułapkę przez cukierek. Wtedy znienawidziłem cie po raz pierwszy, za to, że nie zaczekałaś na mnie. Znienawidziłem ich, za to, że cie zniszczyli. A przecież to ja miałem to zrobić.
I wtedy, gdy beznamiętnie patrzyliśmy sobie w oczy. We mnie gotowało się milion uczuć, które skryłem za maską. Pełno sprzeczności, które raz ujawnione zniszczyły by na zawsze to, co budowałem przez tyle czasu. Jednak ty, stałaś taka niewzruszona. Obojętna. Pusty wzrok z iskierkami irytacji, może złości. I zapragnąłem, aby należał do mnie. Zapragnąłem naprawić cię, przywrócić w tobie życie. Wskrzesić to co umarło.
Twoje zdolności bojowe znacznie wzrosły, nowe techniki, których bym się nie spodziewał, wywarły na mnie znikome wrażenie. Wszystko przez to, że nie było tutaj pasji. Walczyłaś jak machina. A to rozdrażniło mnie jeszcze bardziej. A może nie to. Może tak naprawdę raziło mnie to, że w tak dużym stopniu upodobniłaś się do mnie.
Potem gdy długo leżałaś nieprzytomna, zastanawiałem się, od czego zacząć. Jak tchnąć w ciebie życie. Jak zmienić cię ponownie. Okazało się, że zgotowałaś dla mnie kolejną niespodziankę. Nie wiedziałaś kim jestem, nie znałaś mojego imienia. Zapomniałaś o mnie.
Tego upokorzenia nie mogłem znieść, znienawidziłem cię po raz drugi. I musiałem za to ukarać.
Jednak okazałaś się obojętna na moje wszystkie próby, nie mogłem tego znieść dłużej. Zauważyłem, że często się powtarzałem. Zbyt często gościłaś w moich myślach, rozpraszałaś mnie. Oddawałem się sprawą, które wcześniej nie miały żadnego znaczenia.
Dlatego znów postanowiłem odnieść się do mojej ignorancji, w której odnalazłem błogość i... złoty środek na ciebie. Im bardziej ignorowałem twoje puste spojrzenia, tym częściej zaczęłaś zwracać na mnie uwagę. A gdy już myślałem, że osiągnąłem swój cel, ty niespodziewanie znów zepchnęłaś mnie w głąb upokorzenia. Otrzymałem odpowiedzi na pytania, które nie są jasne, których nie zadałem na głos. Były jak noc, w której brakowało gwiazd. Nie potrafiłem tego rozwikłać. I nim się spostrzegłem, zaprzyjaźniłem się z demonami we mnie, poradziłem sobie z dręczącymi głosami, nie zauważyłem, że w tym wszystkim próbowałaś mnie ratować, uchronić przed samym sobą i całym konfliktem, który oplatał mnie coraz ciaśniej. Byłaś antybiotykiem na przewlekłą chorobę, na którą chorowałem przez tak długi czas.
 Pewnego wieczora, gdy wpatrywałem się w ciebie zamyślony, szeptałaś coś cichutko. Chyba myślałaś, że odszedłem, tak jak to zawsze robiłem. Jednak tej nocy coś mnie powstrzymywało, jak gdyby niewidzialne ręce spychały w głąb pokoju, w środek ciemności, każąc się w niej skryć i czekać. Czekać na coś niezrozumiałego. Wiec zrobiłem coś głupiego, a jednocześnie mądrego. Poddałem się zmysłom, na których tak polegałem, pozwoliłem się prowadzić, nie znając celu podróży.
Słuchałem twego wyroku, czując narastający strach, potęgujący gniew. Jak sama, poddana degradacji, śmiesz mnie oceniać? Jak śmiesz roztrząsać problem mojej osoby, nie przejmując się sobą. Irytowałaś mnie, byłaś jak przeklęta. Nienawidziłem cię. Nazwałbym cię trucizną. W tamtej chwili chciałem cię zniszczyć, zhańbić, zabić i pozbyć się. Jak problemu, niepotrzebnej rzeczy, zabawki, która właśnie się znudziła. Ale zdawałem sobie sprawę, że jeśli stracę ciebie, stracę wszystko to, co osiągnąłem do tej pory.
Wiem jak to jest sprawdzać los, prowadzić z nim niebezpieczną grę, w której każdy błąd równy jest przegranej.  Jak to jest walczyć o każdy oddech i ratować się przed nicością, która wypalała żeliwem potworne dziury w mojej duszy. Jak to jest gdy wszyscy w ciebie zwątpili, a jedyną osobą która wierzyła, w dobry czas, byłeś ty sam. Ale czasy się zmieniają, poważniejesz i rozumiesz, że te wewnętrzne emocje przestają mieć znaczenie. Stają się balastem, którego trzeba się pozbyć inaczej pociągnie cię na dno.
Wyszedłem z cienia, przestałem się ukrywać jak tchórz, bo pozbyłem się balastu. Pozwoliłaś mi wypłynąć, byłaś jedyną osobą, która odcięła linę. Zdecydowałem, że jeśli zatracę się tej nocy, zrobię to przy tobie. Przyjęłaś to w milczeniu, jak gdyby w pokorze przyjmując ten zaszczyt, a może tylko mi się wydawało. Wyciągnęłaś do mnie swoje ręce, a ja poczułem, że puściły wszystkie tamy.
I miałem nadzieje, że zrozumiesz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz