czwartek, 11 kwietnia 2013

Rozdział 3 - Gniew

Odwieczna pogoń za doskonałością.
Tak pożądaną, jednocześnie tak dalece nieosiągalną. Jak daleko muszę się posunąć, by choć odrobinę w jego oczach wydać się idealną, doskonałą? Taką, jakiej zawsze pragnął, chciał. Aby zauważył mnie, pokochał tak jak ja kocham jego?
Mimo moich usilnych starań, nigdy nie będę lepsza czy gorsza, niż jestem w tym momencie. Dlatego ciągle zadaję sobie pytanie, dlaczego nie potrafię odpuścić skoro wiem, że to bez sensu?
Spoglądam na swoje odbicie, zniekształcone na powierzchni kieliszka. Chwytam go między palce i przysuwam bliżej twarzy, wykonuję delikatny okrężny ruch dłonią i cała zawartość zaczyna delikatnie wirować. Na przezroczystej powierzchni szkła, tworzy się korona świadcząca o tym, jak mocny jest trunek. Jednym chełstem wypijam jego zawartość. Alkohol rozpala moje gardło, mam wrażenie, że oto piekielne płomienie palą mnie od środka, uczucie to sprawia, że do oczu napływają łzy. Przez krótki moment nie mogę złapać oddechu, mija kolejna chwila, i duszność ustępuje tak szybko jak się pojawiła. Wyrzucam kieliszek za siebie. Szkło z cichym łoskotem rozbija się na kafelkach, a odłamki rozpryskują się we wszystkich możliwych kierunkach.
-Do diabła z nim! Do diabła ze wszystkimi! - Warczę pod nosem. Wstaję i podchodzę do kredensu. Wyjmuję drugi kieliszek, jego ulubiony. O długiej nóżce i dużej, wysokiej czasze. Złośliwy uśmieszek wykrzywia delikatnie kącik moich ust. Nalewam napój bogów i nucąc jakąś melodię, która na momencie przychodzi mi do głowy, rozsiadam się wygodnie w fotelu. Wino wychlapuje się z naczynia i spada na mebel. Powinnam szybko to zetrzeć, ale w tej chwili mało mnie to obchodzi. Pieprzyć to. Biorę łyk, zastanawiając się nad istotą rzeczy. Co pcha go do działania? W jego oczach czai się nienawiść tak wielka, że niemalże jest ona niepojęta. Nawet gdybym chciała, nie potrafię sobie wyobrazić ogromu tego uczucia. Jego dusza przesycona jest mrokiem, ciemnością, która wyniszcza już nie tylko jego, ale również mnie. Zastanawiam się czy on jeszcze w ogóle ma coś takiego jak dusza? Jest jeszcze człowiekiem? A może już całkowicie przemienił się w pustą skorupę, potrafiącą jedynie ranić i niszczyć. Burzyć wszystko to, co spotka na swojej drodze. Zatrzymuję kieliszek przy moich ustach, nagle alkohol przestał mi zupełnie smakować. Czy jest jeszcze możliwość ratunku dla mnie? W ustach czuję gorycz, która przyprawia mnie o mdłości. Czy on naprawdę nie widzi, że nienawiść rani tylko jego? Nie trafia ona w drugą osobę, właściwie podejrzewam, że ten, którego dotyczy jest jej zupełnie nieświadom. Może się mylę, może błędnie to wszystko rozumuję, ale podczas gdy on skręca się z powodu tego uczucia, przyczyna jego uczuć chadza sobie najspokojniej po świecie i nic sobie z tego nie robi.
Kręcę rozżalona głową. Dlaczego to wszystko jest tak potwornie skomplikowane? Dlaczego jest tak beznadziejnie uparty?
Rozdrażniona wyskakuję z fotela jakby mnie poparzył, znów rozlewając trunek i próbuję obrócić go w kierunku okna. Od moich gwałtownych ruchów gasną dwie świece, które zapaliłam w całym pokoju, by stworzyć gówno wart, ale jednak coś wart; romantyczny nastrój. Mebel jest ciężki i przesuwa się opornie, jednak moja złość i nieustępliwość są większe, dlatego się poddaje. Zadowolona znów rozsiadam się w nim. Obraz pokoju odbija się w szybie, jednak ja patrzę gdzieś zupełnie indziej, w czarną toń rozciągająca się za nią. Jestem niemal pewna, że gdy odpowiednio mocno wytężę wzrok, jestem w stanie zobaczyć krople deszczu, obijające liście na gałęziach drzew. Nagły błysk rozświetla pokój jak błysk flesza, po czym zaraz po tym przetacza się ogromny huk grzmotu. Wystraszona podskakuję w fotelu znów wylewając wino.
Zaciskam usta i dopijam resztkę napoju. Wyrzucam kieliszek za siebie.
Dziś jest ósmy wieczór.
Przez osiem pieprzonych dni usychałam z tęsknoty, spałam samotnie w wielkim łożu, samotnie wyczekiwałam dnia. Byłam tylko ja i cisza. Ah... cisza. Dziś jest pierwszy dzień, gdy cisza odeszła, a zastąpił ją szum deszczu, huk burzy. To zbyt wiele odgłosów jak na raz, po tak długim tkwieniu w nicości. Mimo to ciesze się, że są. Sprawiają, że szmery, które przyspieszają bicie mojego serca, gdy myślę, że to on wrócił, milkną. Cienie przetaczające się od czasu do czasu przez pokój, przyprawiające mnie o dreszcze znikają. Czuję się nagle wolna i wyzwolona. Gdybym mogła, zaczęłabym śpiewać z radości.
Kolejny huk przecina szmer deszczu, który przypomina mi ciche szarpanie strun. I nagle uświadamiam sobie, że nie usłyszałam tak satysfakcjonującego odgłosu tuczonego szkła. Zdziwiona obracam się i klęcząc na fotelu, spoglądam nad oparciem.
-Nieładnie to tak niszczyć czyjeś ulubione rzeczy. - Mówi, obracając między palcami nóżkę kieliszka.
Wstrzymuję oddech, patrząc na niego. Nagle okazało się, że burza panuje nie tylko na dworze ale również we mnie. Radość mieszała się z wściekłością, rozdrażnienie z ulgą, miłość z nienawiścią... Chęć uderzenia go kształtowała się w mojej podświadomości jak fala, przybierała jej postać i tłukła się o brzeg, za nią podążała kolejna, jeszcze większa i jeszcze gwałtowniejsza. Patrzyłam na niego, na jego unoszącą się i opadająca klatkę piersiową, jedną rękę swobodnie trzymaną w kieszeni, a w drugiej obracając kieliszek między palcami. Wydawał się realny, a jednocześnie taki nierzeczywisty. Wzdrygam się gdy słyszę kolejny huk. Wypuszczam powietrze, które tak długo trzymałam w płucach i przybierając obojętny wyraz twarzy, rozsiadam się w fotelu, przerzucając nogi przez jeden z boków, a o drugi opierając głowę.
-O ile się nie mylę, a wiem, że nie, mówiłeś, że wszystko tutaj należy do mnie i mogę z tym zrobić co zechcę. - Odpowiadam, stykając opuszki palców ze sobą.
Słyszę jak ciężko wzdycha i przechodzi przez potłuczone odłamki, które pękają od ciężkości jego ciała, w stronę komody.
-Ale mówiąc to nie pomyślałem, że mogłabyś posunąć się do... rozbijania szkła? Właściwie, po co to? Jakaś demonstracja wyższości czy to jakiś sposób na wyładowanie stresu przedmiesiączkowego?
Kpina w jego głosie tylko podjudzała moją wściekłość, a fakt, że mówił do mnie jak do dziecka, przelało czarę goryczy.
-Ot tak, taka zachcianka. Jestem wolną kobietą, więc nie muszę Ci się tłumaczyć. - Warknęłam zła, wstając szybko. - Poza tym, kieliszek się nie zbił, najwidoczniej masz doskonałe wyczucie czasu i refleks, by ochronić ważne dla ciebie rzeczy. Dlatego nie rozumiem po co ten...
-Jesteś moją kobietą, więc chcę wiedzieć. Co się stało? - Wtrącił się w zdanie, dając mi do zrozumienia,  że dalsza część mojego wywodu wcale go nie interesuje.
-Twoją? - Zakpiłam z niego. - Niby gdzie i kiedy?
Spojrzał na mnie, a w jego oczach dostrzegłam niebezpieczny błysk. Nagle wydał się wielki i niebezpieczny. A może zawsze taki był? Z każdym jego krokiem cofałam się w tył, aż w końcu zderzyłam się ze stołem. Poczułam się jak mysz, złapana w kąt. Wtedy doskoczył do mnie jak dziki kot, opierając ręce po obu stronach stołu, zamykając mnie w klatce swoich ramion. Wygięłam się w tył, najmocniej jak tylko to było możliwe.
-Jesteś moja, oddajesz mi się.
-O nie mój panie. - Powiedziałam wściekła. - To ty sobie bierzesz kiedy chcesz, nic ci nie dałam.
-Jakoś nie rzuciło mi się w oczy, byś protestowała. - Kpił sobie ze mnie, bezczelnie patrząc mi w oczy.
Prychnęła wściekła i zamachnęłam się ręką. Z satysfakcją usłyszałam plasknięcie, gdy wymierzyłam mu siarczysty policzek, dobrze wiedziałam, że mógł mnie zatrzymać, ale z jakiegoś powodu, być może sam doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przekroczył pewną granicę pozwolił mi na to. Patrzyłam na niego zmrużonymi z wściekłości oczyma, miłość przez którą cierpiałam przez ostatnie dni, nagle zupełnie wyparowała, pozostała jedynie nienawiść, która odbijała się w moich oczach.
-Możesz mieć mnie tutaj zamkniętą w tej komnacie, możesz mieć moje ciało, które i tak kiedyś się zniszczy. Możesz myśleć, że jestem na każde twoje skinienie. Możesz myśleć, że masz jakąś władzę. Ale nigdy, nigdy nie będziesz mieć mnie. Nie dostaniesz mojej duszy i serca. - Powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. I dziwnym trafem nie czułam się tak, jakbym przeczyła sama sobie. Powiedziałam mu w końcu to, co zawsze chciałam.
Między nami zawisła ciężka cisza, taka jakiej nikt nigdy nie waży się przerwać. Zwiastowała nadchodzącą burzę i całą serię niefortunnych, posunięć, które już nigdy miały nam nie pozwolić wrócić do stanu rzeczy, sprzed tego całego zdarzenia. Czułam jak napina i rozluźnia mięśnie, a jego oddech stał się płytki, urywany. Wzbierał w nim gniew.
Zaczęłam się zastanawiać w jakim położeniu się znalazłam, jestem tu, z stołem wbijającym się boleśnie w moje plecy, byłam tak mocno wygięta, że niemalże na nim leżałam, a on górował nade mną. Mogłam zrobić dwie rzeczy, albo napuszyć się udawaną dumą i stawić mu czoła, lub ukorzyć się i przyznać do przegranej.
Zebrałam w sobie całą siłę i wyszłam mu naprzeciw. Zmusiłam zesztywniałe członki do ruchu i odepchnęłam go z całej siły. Wydawało mi się, że nie drgnął nawet o milimetr, jednak przy drugiej próbie odsunął się na tyle, bym mogła zsunąć się ze stołu i odejść. Zatrzymałam się przy fotelu, niepewna co robić dalej. Dlaczego do oczu zaczęły napływać mi łzy?
-Żądam, nie proszę lecz żądam tego abyś mnie stąd wypuścił i pozwolił mi odejść. Nie jestem twoja, nie masz prawa mnie tu więzić.
-Tak się tu czujesz? Jak w więzieniu? - Spytał zły, odwracając się do mnie i zaciskając pięści. - Masz wszystko co zechcesz, jesteś tu bezpieczna i wolna. Robisz co chcesz i jeszcze narzekasz?!
-Wolna?! - Krzyknęłam wściekła. Nie mogę znieść jego egoizmu. - To nie jest wolność, siedzę od kilku miesięcy zamknięta w tym dziwnym miejscu, sama! Sama! Nie mam tu nikogo z kim mogłabym porozmawiać, do kogo się przytulić, z kim spędzić czas. Nie mogę wyjść na dwór, poczuć wiatru na skórze, słońca czy kropel deszczu. Nie mam tu domu i mojej pracy! To nie jest wolność, to więzienie!
Słuchał mnie w milczeniu.
-Masz mnie. - powiedział cicho, gdy echo mojego krzyku jeszcze odbijało się głucho o ściany.
-Ciebie? Mam ciebie? Jesteś bezczelny, ośmielając się powiedzieć mi to, po tym wszystkim przez co, przez ciebie przeszłam. Przecież ty nie potrafisz kochać, nie potrafisz okazać mi ciepłego uczucia. Ciągle każesz i wymagasz, bierzesz to co ci się podoba, a potem znikasz nie wiadomo jak, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo na jak długo. Nie wiem nawet czy jeszcze wrócisz! Dygoczę ze strachu, że mogę umrzeć tutaj sama... - Milczałam przez moment. - Jestem tym zmęczona, naprawdę zmęczona, nie chcę tak żyć. - Szepnęłam chowając twarz w dłoniach.
Właściwie do czego ja dążyłam w tym momencie, co da mi powiedzenie mu tego wszystkiego, skoro on i tak tego nie zrozumie? Upadam na kolana, czując jak kawałeczki szkła wbijają się w moją skórę, zakrywam twarz dłońmi, cicho szlochając. Jestem zbyt samotna i wystraszona, zbyt zrozpaczona tym wszystkim by się do tego przyznać.
-W takim razie, gdybym spytał czy poszłabyś ze mną, zrobiłabyś to? - Spytał, podchodząc do mnie. Ukucnął naprzeciw łapiąc mnie za nadgarstki i potrząsając mną. - Poszłabyś? Przysięgłabyś mi wierność na własne życie?
Oszołomiona patrzyłam na niego. Kosmyki włosów przykleił się do moich ust i policzków, mokrych od łez. Nie mogąc uzyskać odpowiedzi, potrząsnął mną jeszcze raz, mocniej.
-T...Tak, wszystko co tylko chcesz, jeśli będziesz ze mną. - Szepnęłam coś, nie słysząc własnych słów.
Niewidoczny uśmiech przemknął przez jego usta.
-Brawo słoneczko, właśnie zdałaś test. - Powiedział, wstając i patrząc na mnie mrocznie, jak drapieżnik na swoją ofiarę. Nagle poczułam, że oblewa mnie zimny pot i przetaczam się w tył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz