wtorek, 17 grudnia 2013
13.
Czasem, gdy pozostaje zostawiony sam sobie, moje myśli płyną niczym rwący potok. Przypomina mi się wtedy sen, który wyśniłem kilka lat temu. Nie wiem ile z tego pamiętam, a ile dodała moja wyobraźnia, jednak mimo to, ma w sobie coś, co sprawia, że wracam do niego jak do narkotyku. Wyciągam po niego chciwie ręce, dotykam, pieszczę, ubóstwiam, a na końcu upajam się nim.
Śniłem, że mnie zabrakło. Po prostu pewnego dnia znikłem, nie zostawiając nic po sobie, żadnego śladu. I nikt tego nie zauważył. Wszystko było po staremu. Życie płynęło swym wartkim nurtem, ludzie pogrążeni w codziennych obowiązkach działali pod wpływem nawyku, nie dostrzegając drobnych różnic. Kilka dni stopiło się w monotonną harmonię, która zdawała się być nie do pokonania. Tylko ty byłaś taka przerażona, wydawałaś się wszystkiego świadoma. Zagubiona w codziennej gonitwie, dostrzegałaś, że coś zniknęło, jednak sama nie byłaś pewna co to dokładnie było.
Wyśniłem twoje oczy, pełne bólu, którego pochodzenia nie rozumiałaś, z czającym się strachem, za murem wzburzenia. Niepokojem, o którym bałaś się mówić. Własnych nadziejach i żalach. Wszystkim tym, co skrywałaś głęboko w sobie, a czego nikt inny oprócz mnie nie dostrzegał. Chciałem odkrywać te tajemnice, jedna po drugiej, powoli wyłuskiwać cię ze zbroi, która chroniła twoje delikatne wnętrze. Pragnąłem pozbawić cię wszystkiego i zniszczyć, dokładnie tak samo, jak zniszczono mnie. Ukształtować na swoje podobieństwo. I wiedziałaś to doskonale, dlatego nigdy nie patrzyłaś mi w oczy. Pewne tajemnice nigdy nie powinny być odkrywane, powtarzałaś tak za każdym razem. Wyśmiewałem cię, gdy odwracałaś wzrok. Ty o tym wiedziałaś. Dlatego twoje tajemnice pozostały nieodkryte.
Czasem wydawało mi się, że chcesz z kimś o tym porozmawiać. Opowiedzieć historię, jaka została wyryta bliznami na twym sercu. Jednak nikt nie chciał słuchać, nie było nikogo, kto by rozumiał wszystko to, co byłaś w stanie opowiedzieć. Wyśmiewana i wyszydzona, rozpadałaś się na drobne kawałki tysiąc razy każdego dnia, próbując złożyć się na nowo. Raz utracona wiara, nie powróciła nigdy na swoje prawe miejsce. Nie było ratunku dla twojej delikatnej duszy.
Kiedyś słyszałem, że łzy przynoszą ukojenie, oczyszczają. Dlaczego wiec nie płakałaś? Czy nie tego czasem potrzebowałaś? Wtedy, gdy opuszczałaś powieki, chcąc ukryć zaszklone oczy. Łzy paliły wstydem, nie przynosiły ulgi. Wtedy chciałaś uciekać, zabrać swoje delikatne ja, wystawione na chłostę. Wtedy mur był zbyt rozchwiany, zbyt skromny. Delikatny podmuch mógł go rozwalić. Ale mimo wszystko, ty stałaś niewzruszona, uodporniona udawaną siłą, nie mającą rzeczywistego źródła. Ulotna duma.
A potem spotkałem cię znowu po latach. Byłaś tak potwornie pusta. Wioska zagrała sobie na twych uczuciach tak doskonale, że nawet tego nie zauważyłaś. A twoje oczy były tak różne od tych, które pamiętałem. Dałaś się ponieść temu oszczerstwu, zbrodni przeciwko tobie. Tak niewinnie, tak naiwnie. Jak dziecko zwabione w pułapkę przez cukierek. Wtedy znienawidziłem cie po raz pierwszy, za to, że nie zaczekałaś na mnie. Znienawidziłem ich, za to, że cie zniszczyli. A przecież to ja miałem to zrobić.
I wtedy, gdy beznamiętnie patrzyliśmy sobie w oczy. We mnie gotowało się milion uczuć, które skryłem za maską. Pełno sprzeczności, które raz ujawnione zniszczyły by na zawsze to, co budowałem przez tyle czasu. Jednak ty, stałaś taka niewzruszona. Obojętna. Pusty wzrok z iskierkami irytacji, może złości. I zapragnąłem, aby należał do mnie. Zapragnąłem naprawić cię, przywrócić w tobie życie. Wskrzesić to co umarło.
Twoje zdolności bojowe znacznie wzrosły, nowe techniki, których bym się nie spodziewał, wywarły na mnie znikome wrażenie. Wszystko przez to, że nie było tutaj pasji. Walczyłaś jak machina. A to rozdrażniło mnie jeszcze bardziej. A może nie to. Może tak naprawdę raziło mnie to, że w tak dużym stopniu upodobniłaś się do mnie.
Potem gdy długo leżałaś nieprzytomna, zastanawiałem się, od czego zacząć. Jak tchnąć w ciebie życie. Jak zmienić cię ponownie. Okazało się, że zgotowałaś dla mnie kolejną niespodziankę. Nie wiedziałaś kim jestem, nie znałaś mojego imienia. Zapomniałaś o mnie.
Tego upokorzenia nie mogłem znieść, znienawidziłem cię po raz drugi. I musiałem za to ukarać.
Jednak okazałaś się obojętna na moje wszystkie próby, nie mogłem tego znieść dłużej. Zauważyłem, że często się powtarzałem. Zbyt często gościłaś w moich myślach, rozpraszałaś mnie. Oddawałem się sprawą, które wcześniej nie miały żadnego znaczenia.
Dlatego znów postanowiłem odnieść się do mojej ignorancji, w której odnalazłem błogość i... złoty środek na ciebie. Im bardziej ignorowałem twoje puste spojrzenia, tym częściej zaczęłaś zwracać na mnie uwagę. A gdy już myślałem, że osiągnąłem swój cel, ty niespodziewanie znów zepchnęłaś mnie w głąb upokorzenia. Otrzymałem odpowiedzi na pytania, które nie są jasne, których nie zadałem na głos. Były jak noc, w której brakowało gwiazd. Nie potrafiłem tego rozwikłać. I nim się spostrzegłem, zaprzyjaźniłem się z demonami we mnie, poradziłem sobie z dręczącymi głosami, nie zauważyłem, że w tym wszystkim próbowałaś mnie ratować, uchronić przed samym sobą i całym konfliktem, który oplatał mnie coraz ciaśniej. Byłaś antybiotykiem na przewlekłą chorobę, na którą chorowałem przez tak długi czas.
Pewnego wieczora, gdy wpatrywałem się w ciebie zamyślony, szeptałaś coś cichutko. Chyba myślałaś, że odszedłem, tak jak to zawsze robiłem. Jednak tej nocy coś mnie powstrzymywało, jak gdyby niewidzialne ręce spychały w głąb pokoju, w środek ciemności, każąc się w niej skryć i czekać. Czekać na coś niezrozumiałego. Wiec zrobiłem coś głupiego, a jednocześnie mądrego. Poddałem się zmysłom, na których tak polegałem, pozwoliłem się prowadzić, nie znając celu podróży.
Słuchałem twego wyroku, czując narastający strach, potęgujący gniew. Jak sama, poddana degradacji, śmiesz mnie oceniać? Jak śmiesz roztrząsać problem mojej osoby, nie przejmując się sobą. Irytowałaś mnie, byłaś jak przeklęta. Nienawidziłem cię. Nazwałbym cię trucizną. W tamtej chwili chciałem cię zniszczyć, zhańbić, zabić i pozbyć się. Jak problemu, niepotrzebnej rzeczy, zabawki, która właśnie się znudziła. Ale zdawałem sobie sprawę, że jeśli stracę ciebie, stracę wszystko to, co osiągnąłem do tej pory.
Wiem jak to jest sprawdzać los, prowadzić z nim niebezpieczną grę, w której każdy błąd równy jest przegranej. Jak to jest walczyć o każdy oddech i ratować się przed nicością, która wypalała żeliwem potworne dziury w mojej duszy. Jak to jest gdy wszyscy w ciebie zwątpili, a jedyną osobą która wierzyła, w dobry czas, byłeś ty sam. Ale czasy się zmieniają, poważniejesz i rozumiesz, że te wewnętrzne emocje przestają mieć znaczenie. Stają się balastem, którego trzeba się pozbyć inaczej pociągnie cię na dno.
Wyszedłem z cienia, przestałem się ukrywać jak tchórz, bo pozbyłem się balastu. Pozwoliłaś mi wypłynąć, byłaś jedyną osobą, która odcięła linę. Zdecydowałem, że jeśli zatracę się tej nocy, zrobię to przy tobie. Przyjęłaś to w milczeniu, jak gdyby w pokorze przyjmując ten zaszczyt, a może tylko mi się wydawało. Wyciągnęłaś do mnie swoje ręce, a ja poczułem, że puściły wszystkie tamy.
I miałem nadzieje, że zrozumiesz.
czwartek, 11 kwietnia 2013
Rozdział 3 - Gniew
Odwieczna pogoń za doskonałością.
Tak pożądaną, jednocześnie tak dalece nieosiągalną. Jak daleko muszę się posunąć, by choć odrobinę w jego oczach wydać się idealną, doskonałą? Taką, jakiej zawsze pragnął, chciał. Aby zauważył mnie, pokochał tak jak ja kocham jego?
Mimo moich usilnych starań, nigdy nie będę lepsza czy gorsza, niż jestem w tym momencie. Dlatego ciągle zadaję sobie pytanie, dlaczego nie potrafię odpuścić skoro wiem, że to bez sensu?
Spoglądam na swoje odbicie, zniekształcone na powierzchni kieliszka. Chwytam go między palce i przysuwam bliżej twarzy, wykonuję delikatny okrężny ruch dłonią i cała zawartość zaczyna delikatnie wirować. Na przezroczystej powierzchni szkła, tworzy się korona świadcząca o tym, jak mocny jest trunek. Jednym chełstem wypijam jego zawartość. Alkohol rozpala moje gardło, mam wrażenie, że oto piekielne płomienie palą mnie od środka, uczucie to sprawia, że do oczu napływają łzy. Przez krótki moment nie mogę złapać oddechu, mija kolejna chwila, i duszność ustępuje tak szybko jak się pojawiła. Wyrzucam kieliszek za siebie. Szkło z cichym łoskotem rozbija się na kafelkach, a odłamki rozpryskują się we wszystkich możliwych kierunkach.
-Do diabła z nim! Do diabła ze wszystkimi! - Warczę pod nosem. Wstaję i podchodzę do kredensu. Wyjmuję drugi kieliszek, jego ulubiony. O długiej nóżce i dużej, wysokiej czasze. Złośliwy uśmieszek wykrzywia delikatnie kącik moich ust. Nalewam napój bogów i nucąc jakąś melodię, która na momencie przychodzi mi do głowy, rozsiadam się wygodnie w fotelu. Wino wychlapuje się z naczynia i spada na mebel. Powinnam szybko to zetrzeć, ale w tej chwili mało mnie to obchodzi. Pieprzyć to. Biorę łyk, zastanawiając się nad istotą rzeczy. Co pcha go do działania? W jego oczach czai się nienawiść tak wielka, że niemalże jest ona niepojęta. Nawet gdybym chciała, nie potrafię sobie wyobrazić ogromu tego uczucia. Jego dusza przesycona jest mrokiem, ciemnością, która wyniszcza już nie tylko jego, ale również mnie. Zastanawiam się czy on jeszcze w ogóle ma coś takiego jak dusza? Jest jeszcze człowiekiem? A może już całkowicie przemienił się w pustą skorupę, potrafiącą jedynie ranić i niszczyć. Burzyć wszystko to, co spotka na swojej drodze. Zatrzymuję kieliszek przy moich ustach, nagle alkohol przestał mi zupełnie smakować. Czy jest jeszcze możliwość ratunku dla mnie? W ustach czuję gorycz, która przyprawia mnie o mdłości. Czy on naprawdę nie widzi, że nienawiść rani tylko jego? Nie trafia ona w drugą osobę, właściwie podejrzewam, że ten, którego dotyczy jest jej zupełnie nieświadom. Może się mylę, może błędnie to wszystko rozumuję, ale podczas gdy on skręca się z powodu tego uczucia, przyczyna jego uczuć chadza sobie najspokojniej po świecie i nic sobie z tego nie robi.
Kręcę rozżalona głową. Dlaczego to wszystko jest tak potwornie skomplikowane? Dlaczego jest tak beznadziejnie uparty?
Rozdrażniona wyskakuję z fotela jakby mnie poparzył, znów rozlewając trunek i próbuję obrócić go w kierunku okna. Od moich gwałtownych ruchów gasną dwie świece, które zapaliłam w całym pokoju, by stworzyć gówno wart, ale jednak coś wart; romantyczny nastrój. Mebel jest ciężki i przesuwa się opornie, jednak moja złość i nieustępliwość są większe, dlatego się poddaje. Zadowolona znów rozsiadam się w nim. Obraz pokoju odbija się w szybie, jednak ja patrzę gdzieś zupełnie indziej, w czarną toń rozciągająca się za nią. Jestem niemal pewna, że gdy odpowiednio mocno wytężę wzrok, jestem w stanie zobaczyć krople deszczu, obijające liście na gałęziach drzew. Nagły błysk rozświetla pokój jak błysk flesza, po czym zaraz po tym przetacza się ogromny huk grzmotu. Wystraszona podskakuję w fotelu znów wylewając wino.
Zaciskam usta i dopijam resztkę napoju. Wyrzucam kieliszek za siebie.
Dziś jest ósmy wieczór.
Przez osiem pieprzonych dni usychałam z tęsknoty, spałam samotnie w wielkim łożu, samotnie wyczekiwałam dnia. Byłam tylko ja i cisza. Ah... cisza. Dziś jest pierwszy dzień, gdy cisza odeszła, a zastąpił ją szum deszczu, huk burzy. To zbyt wiele odgłosów jak na raz, po tak długim tkwieniu w nicości. Mimo to ciesze się, że są. Sprawiają, że szmery, które przyspieszają bicie mojego serca, gdy myślę, że to on wrócił, milkną. Cienie przetaczające się od czasu do czasu przez pokój, przyprawiające mnie o dreszcze znikają. Czuję się nagle wolna i wyzwolona. Gdybym mogła, zaczęłabym śpiewać z radości.
Kolejny huk przecina szmer deszczu, który przypomina mi ciche szarpanie strun. I nagle uświadamiam sobie, że nie usłyszałam tak satysfakcjonującego odgłosu tuczonego szkła. Zdziwiona obracam się i klęcząc na fotelu, spoglądam nad oparciem.
-Nieładnie to tak niszczyć czyjeś ulubione rzeczy. - Mówi, obracając między palcami nóżkę kieliszka.
Wstrzymuję oddech, patrząc na niego. Nagle okazało się, że burza panuje nie tylko na dworze ale również we mnie. Radość mieszała się z wściekłością, rozdrażnienie z ulgą, miłość z nienawiścią... Chęć uderzenia go kształtowała się w mojej podświadomości jak fala, przybierała jej postać i tłukła się o brzeg, za nią podążała kolejna, jeszcze większa i jeszcze gwałtowniejsza. Patrzyłam na niego, na jego unoszącą się i opadająca klatkę piersiową, jedną rękę swobodnie trzymaną w kieszeni, a w drugiej obracając kieliszek między palcami. Wydawał się realny, a jednocześnie taki nierzeczywisty. Wzdrygam się gdy słyszę kolejny huk. Wypuszczam powietrze, które tak długo trzymałam w płucach i przybierając obojętny wyraz twarzy, rozsiadam się w fotelu, przerzucając nogi przez jeden z boków, a o drugi opierając głowę.
-O ile się nie mylę, a wiem, że nie, mówiłeś, że wszystko tutaj należy do mnie i mogę z tym zrobić co zechcę. - Odpowiadam, stykając opuszki palców ze sobą.
Słyszę jak ciężko wzdycha i przechodzi przez potłuczone odłamki, które pękają od ciężkości jego ciała, w stronę komody.
-Ale mówiąc to nie pomyślałem, że mogłabyś posunąć się do... rozbijania szkła? Właściwie, po co to? Jakaś demonstracja wyższości czy to jakiś sposób na wyładowanie stresu przedmiesiączkowego?
Kpina w jego głosie tylko podjudzała moją wściekłość, a fakt, że mówił do mnie jak do dziecka, przelało czarę goryczy.
-Ot tak, taka zachcianka. Jestem wolną kobietą, więc nie muszę Ci się tłumaczyć. - Warknęłam zła, wstając szybko. - Poza tym, kieliszek się nie zbił, najwidoczniej masz doskonałe wyczucie czasu i refleks, by ochronić ważne dla ciebie rzeczy. Dlatego nie rozumiem po co ten...
-Jesteś moją kobietą, więc chcę wiedzieć. Co się stało? - Wtrącił się w zdanie, dając mi do zrozumienia, że dalsza część mojego wywodu wcale go nie interesuje.
-Twoją? - Zakpiłam z niego. - Niby gdzie i kiedy?
Spojrzał na mnie, a w jego oczach dostrzegłam niebezpieczny błysk. Nagle wydał się wielki i niebezpieczny. A może zawsze taki był? Z każdym jego krokiem cofałam się w tył, aż w końcu zderzyłam się ze stołem. Poczułam się jak mysz, złapana w kąt. Wtedy doskoczył do mnie jak dziki kot, opierając ręce po obu stronach stołu, zamykając mnie w klatce swoich ramion. Wygięłam się w tył, najmocniej jak tylko to było możliwe.
-Jesteś moja, oddajesz mi się.
-O nie mój panie. - Powiedziałam wściekła. - To ty sobie bierzesz kiedy chcesz, nic ci nie dałam.
-Jakoś nie rzuciło mi się w oczy, byś protestowała. - Kpił sobie ze mnie, bezczelnie patrząc mi w oczy.
Prychnęła wściekła i zamachnęłam się ręką. Z satysfakcją usłyszałam plasknięcie, gdy wymierzyłam mu siarczysty policzek, dobrze wiedziałam, że mógł mnie zatrzymać, ale z jakiegoś powodu, być może sam doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przekroczył pewną granicę pozwolił mi na to. Patrzyłam na niego zmrużonymi z wściekłości oczyma, miłość przez którą cierpiałam przez ostatnie dni, nagle zupełnie wyparowała, pozostała jedynie nienawiść, która odbijała się w moich oczach.
-Możesz mieć mnie tutaj zamkniętą w tej komnacie, możesz mieć moje ciało, które i tak kiedyś się zniszczy. Możesz myśleć, że jestem na każde twoje skinienie. Możesz myśleć, że masz jakąś władzę. Ale nigdy, nigdy nie będziesz mieć mnie. Nie dostaniesz mojej duszy i serca. - Powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. I dziwnym trafem nie czułam się tak, jakbym przeczyła sama sobie. Powiedziałam mu w końcu to, co zawsze chciałam.
Między nami zawisła ciężka cisza, taka jakiej nikt nigdy nie waży się przerwać. Zwiastowała nadchodzącą burzę i całą serię niefortunnych, posunięć, które już nigdy miały nam nie pozwolić wrócić do stanu rzeczy, sprzed tego całego zdarzenia. Czułam jak napina i rozluźnia mięśnie, a jego oddech stał się płytki, urywany. Wzbierał w nim gniew.
Zaczęłam się zastanawiać w jakim położeniu się znalazłam, jestem tu, z stołem wbijającym się boleśnie w moje plecy, byłam tak mocno wygięta, że niemalże na nim leżałam, a on górował nade mną. Mogłam zrobić dwie rzeczy, albo napuszyć się udawaną dumą i stawić mu czoła, lub ukorzyć się i przyznać do przegranej.
Zebrałam w sobie całą siłę i wyszłam mu naprzeciw. Zmusiłam zesztywniałe członki do ruchu i odepchnęłam go z całej siły. Wydawało mi się, że nie drgnął nawet o milimetr, jednak przy drugiej próbie odsunął się na tyle, bym mogła zsunąć się ze stołu i odejść. Zatrzymałam się przy fotelu, niepewna co robić dalej. Dlaczego do oczu zaczęły napływać mi łzy?
-Żądam, nie proszę lecz żądam tego abyś mnie stąd wypuścił i pozwolił mi odejść. Nie jestem twoja, nie masz prawa mnie tu więzić.
-Tak się tu czujesz? Jak w więzieniu? - Spytał zły, odwracając się do mnie i zaciskając pięści. - Masz wszystko co zechcesz, jesteś tu bezpieczna i wolna. Robisz co chcesz i jeszcze narzekasz?!
-Wolna?! - Krzyknęłam wściekła. Nie mogę znieść jego egoizmu. - To nie jest wolność, siedzę od kilku miesięcy zamknięta w tym dziwnym miejscu, sama! Sama! Nie mam tu nikogo z kim mogłabym porozmawiać, do kogo się przytulić, z kim spędzić czas. Nie mogę wyjść na dwór, poczuć wiatru na skórze, słońca czy kropel deszczu. Nie mam tu domu i mojej pracy! To nie jest wolność, to więzienie!
Słuchał mnie w milczeniu.
-Masz mnie. - powiedział cicho, gdy echo mojego krzyku jeszcze odbijało się głucho o ściany.
-Ciebie? Mam ciebie? Jesteś bezczelny, ośmielając się powiedzieć mi to, po tym wszystkim przez co, przez ciebie przeszłam. Przecież ty nie potrafisz kochać, nie potrafisz okazać mi ciepłego uczucia. Ciągle każesz i wymagasz, bierzesz to co ci się podoba, a potem znikasz nie wiadomo jak, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo na jak długo. Nie wiem nawet czy jeszcze wrócisz! Dygoczę ze strachu, że mogę umrzeć tutaj sama... - Milczałam przez moment. - Jestem tym zmęczona, naprawdę zmęczona, nie chcę tak żyć. - Szepnęłam chowając twarz w dłoniach.
Właściwie do czego ja dążyłam w tym momencie, co da mi powiedzenie mu tego wszystkiego, skoro on i tak tego nie zrozumie? Upadam na kolana, czując jak kawałeczki szkła wbijają się w moją skórę, zakrywam twarz dłońmi, cicho szlochając. Jestem zbyt samotna i wystraszona, zbyt zrozpaczona tym wszystkim by się do tego przyznać.
-W takim razie, gdybym spytał czy poszłabyś ze mną, zrobiłabyś to? - Spytał, podchodząc do mnie. Ukucnął naprzeciw łapiąc mnie za nadgarstki i potrząsając mną. - Poszłabyś? Przysięgłabyś mi wierność na własne życie?
Oszołomiona patrzyłam na niego. Kosmyki włosów przykleił się do moich ust i policzków, mokrych od łez. Nie mogąc uzyskać odpowiedzi, potrząsnął mną jeszcze raz, mocniej.
-T...Tak, wszystko co tylko chcesz, jeśli będziesz ze mną. - Szepnęłam coś, nie słysząc własnych słów.
Niewidoczny uśmiech przemknął przez jego usta.
-Brawo słoneczko, właśnie zdałaś test. - Powiedział, wstając i patrząc na mnie mrocznie, jak drapieżnik na swoją ofiarę. Nagle poczułam, że oblewa mnie zimny pot i przetaczam się w tył.
Tak pożądaną, jednocześnie tak dalece nieosiągalną. Jak daleko muszę się posunąć, by choć odrobinę w jego oczach wydać się idealną, doskonałą? Taką, jakiej zawsze pragnął, chciał. Aby zauważył mnie, pokochał tak jak ja kocham jego?
Mimo moich usilnych starań, nigdy nie będę lepsza czy gorsza, niż jestem w tym momencie. Dlatego ciągle zadaję sobie pytanie, dlaczego nie potrafię odpuścić skoro wiem, że to bez sensu?
Spoglądam na swoje odbicie, zniekształcone na powierzchni kieliszka. Chwytam go między palce i przysuwam bliżej twarzy, wykonuję delikatny okrężny ruch dłonią i cała zawartość zaczyna delikatnie wirować. Na przezroczystej powierzchni szkła, tworzy się korona świadcząca o tym, jak mocny jest trunek. Jednym chełstem wypijam jego zawartość. Alkohol rozpala moje gardło, mam wrażenie, że oto piekielne płomienie palą mnie od środka, uczucie to sprawia, że do oczu napływają łzy. Przez krótki moment nie mogę złapać oddechu, mija kolejna chwila, i duszność ustępuje tak szybko jak się pojawiła. Wyrzucam kieliszek za siebie. Szkło z cichym łoskotem rozbija się na kafelkach, a odłamki rozpryskują się we wszystkich możliwych kierunkach.
-Do diabła z nim! Do diabła ze wszystkimi! - Warczę pod nosem. Wstaję i podchodzę do kredensu. Wyjmuję drugi kieliszek, jego ulubiony. O długiej nóżce i dużej, wysokiej czasze. Złośliwy uśmieszek wykrzywia delikatnie kącik moich ust. Nalewam napój bogów i nucąc jakąś melodię, która na momencie przychodzi mi do głowy, rozsiadam się wygodnie w fotelu. Wino wychlapuje się z naczynia i spada na mebel. Powinnam szybko to zetrzeć, ale w tej chwili mało mnie to obchodzi. Pieprzyć to. Biorę łyk, zastanawiając się nad istotą rzeczy. Co pcha go do działania? W jego oczach czai się nienawiść tak wielka, że niemalże jest ona niepojęta. Nawet gdybym chciała, nie potrafię sobie wyobrazić ogromu tego uczucia. Jego dusza przesycona jest mrokiem, ciemnością, która wyniszcza już nie tylko jego, ale również mnie. Zastanawiam się czy on jeszcze w ogóle ma coś takiego jak dusza? Jest jeszcze człowiekiem? A może już całkowicie przemienił się w pustą skorupę, potrafiącą jedynie ranić i niszczyć. Burzyć wszystko to, co spotka na swojej drodze. Zatrzymuję kieliszek przy moich ustach, nagle alkohol przestał mi zupełnie smakować. Czy jest jeszcze możliwość ratunku dla mnie? W ustach czuję gorycz, która przyprawia mnie o mdłości. Czy on naprawdę nie widzi, że nienawiść rani tylko jego? Nie trafia ona w drugą osobę, właściwie podejrzewam, że ten, którego dotyczy jest jej zupełnie nieświadom. Może się mylę, może błędnie to wszystko rozumuję, ale podczas gdy on skręca się z powodu tego uczucia, przyczyna jego uczuć chadza sobie najspokojniej po świecie i nic sobie z tego nie robi.
Kręcę rozżalona głową. Dlaczego to wszystko jest tak potwornie skomplikowane? Dlaczego jest tak beznadziejnie uparty?
Rozdrażniona wyskakuję z fotela jakby mnie poparzył, znów rozlewając trunek i próbuję obrócić go w kierunku okna. Od moich gwałtownych ruchów gasną dwie świece, które zapaliłam w całym pokoju, by stworzyć gówno wart, ale jednak coś wart; romantyczny nastrój. Mebel jest ciężki i przesuwa się opornie, jednak moja złość i nieustępliwość są większe, dlatego się poddaje. Zadowolona znów rozsiadam się w nim. Obraz pokoju odbija się w szybie, jednak ja patrzę gdzieś zupełnie indziej, w czarną toń rozciągająca się za nią. Jestem niemal pewna, że gdy odpowiednio mocno wytężę wzrok, jestem w stanie zobaczyć krople deszczu, obijające liście na gałęziach drzew. Nagły błysk rozświetla pokój jak błysk flesza, po czym zaraz po tym przetacza się ogromny huk grzmotu. Wystraszona podskakuję w fotelu znów wylewając wino.
Zaciskam usta i dopijam resztkę napoju. Wyrzucam kieliszek za siebie.
Dziś jest ósmy wieczór.
Przez osiem pieprzonych dni usychałam z tęsknoty, spałam samotnie w wielkim łożu, samotnie wyczekiwałam dnia. Byłam tylko ja i cisza. Ah... cisza. Dziś jest pierwszy dzień, gdy cisza odeszła, a zastąpił ją szum deszczu, huk burzy. To zbyt wiele odgłosów jak na raz, po tak długim tkwieniu w nicości. Mimo to ciesze się, że są. Sprawiają, że szmery, które przyspieszają bicie mojego serca, gdy myślę, że to on wrócił, milkną. Cienie przetaczające się od czasu do czasu przez pokój, przyprawiające mnie o dreszcze znikają. Czuję się nagle wolna i wyzwolona. Gdybym mogła, zaczęłabym śpiewać z radości.
Kolejny huk przecina szmer deszczu, który przypomina mi ciche szarpanie strun. I nagle uświadamiam sobie, że nie usłyszałam tak satysfakcjonującego odgłosu tuczonego szkła. Zdziwiona obracam się i klęcząc na fotelu, spoglądam nad oparciem.
-Nieładnie to tak niszczyć czyjeś ulubione rzeczy. - Mówi, obracając między palcami nóżkę kieliszka.
Wstrzymuję oddech, patrząc na niego. Nagle okazało się, że burza panuje nie tylko na dworze ale również we mnie. Radość mieszała się z wściekłością, rozdrażnienie z ulgą, miłość z nienawiścią... Chęć uderzenia go kształtowała się w mojej podświadomości jak fala, przybierała jej postać i tłukła się o brzeg, za nią podążała kolejna, jeszcze większa i jeszcze gwałtowniejsza. Patrzyłam na niego, na jego unoszącą się i opadająca klatkę piersiową, jedną rękę swobodnie trzymaną w kieszeni, a w drugiej obracając kieliszek między palcami. Wydawał się realny, a jednocześnie taki nierzeczywisty. Wzdrygam się gdy słyszę kolejny huk. Wypuszczam powietrze, które tak długo trzymałam w płucach i przybierając obojętny wyraz twarzy, rozsiadam się w fotelu, przerzucając nogi przez jeden z boków, a o drugi opierając głowę.
-O ile się nie mylę, a wiem, że nie, mówiłeś, że wszystko tutaj należy do mnie i mogę z tym zrobić co zechcę. - Odpowiadam, stykając opuszki palców ze sobą.
Słyszę jak ciężko wzdycha i przechodzi przez potłuczone odłamki, które pękają od ciężkości jego ciała, w stronę komody.
-Ale mówiąc to nie pomyślałem, że mogłabyś posunąć się do... rozbijania szkła? Właściwie, po co to? Jakaś demonstracja wyższości czy to jakiś sposób na wyładowanie stresu przedmiesiączkowego?
Kpina w jego głosie tylko podjudzała moją wściekłość, a fakt, że mówił do mnie jak do dziecka, przelało czarę goryczy.
-Ot tak, taka zachcianka. Jestem wolną kobietą, więc nie muszę Ci się tłumaczyć. - Warknęłam zła, wstając szybko. - Poza tym, kieliszek się nie zbił, najwidoczniej masz doskonałe wyczucie czasu i refleks, by ochronić ważne dla ciebie rzeczy. Dlatego nie rozumiem po co ten...
-Jesteś moją kobietą, więc chcę wiedzieć. Co się stało? - Wtrącił się w zdanie, dając mi do zrozumienia, że dalsza część mojego wywodu wcale go nie interesuje.
-Twoją? - Zakpiłam z niego. - Niby gdzie i kiedy?
Spojrzał na mnie, a w jego oczach dostrzegłam niebezpieczny błysk. Nagle wydał się wielki i niebezpieczny. A może zawsze taki był? Z każdym jego krokiem cofałam się w tył, aż w końcu zderzyłam się ze stołem. Poczułam się jak mysz, złapana w kąt. Wtedy doskoczył do mnie jak dziki kot, opierając ręce po obu stronach stołu, zamykając mnie w klatce swoich ramion. Wygięłam się w tył, najmocniej jak tylko to było możliwe.
-Jesteś moja, oddajesz mi się.
-O nie mój panie. - Powiedziałam wściekła. - To ty sobie bierzesz kiedy chcesz, nic ci nie dałam.
-Jakoś nie rzuciło mi się w oczy, byś protestowała. - Kpił sobie ze mnie, bezczelnie patrząc mi w oczy.
Prychnęła wściekła i zamachnęłam się ręką. Z satysfakcją usłyszałam plasknięcie, gdy wymierzyłam mu siarczysty policzek, dobrze wiedziałam, że mógł mnie zatrzymać, ale z jakiegoś powodu, być może sam doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przekroczył pewną granicę pozwolił mi na to. Patrzyłam na niego zmrużonymi z wściekłości oczyma, miłość przez którą cierpiałam przez ostatnie dni, nagle zupełnie wyparowała, pozostała jedynie nienawiść, która odbijała się w moich oczach.
-Możesz mieć mnie tutaj zamkniętą w tej komnacie, możesz mieć moje ciało, które i tak kiedyś się zniszczy. Możesz myśleć, że jestem na każde twoje skinienie. Możesz myśleć, że masz jakąś władzę. Ale nigdy, nigdy nie będziesz mieć mnie. Nie dostaniesz mojej duszy i serca. - Powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. I dziwnym trafem nie czułam się tak, jakbym przeczyła sama sobie. Powiedziałam mu w końcu to, co zawsze chciałam.
Między nami zawisła ciężka cisza, taka jakiej nikt nigdy nie waży się przerwać. Zwiastowała nadchodzącą burzę i całą serię niefortunnych, posunięć, które już nigdy miały nam nie pozwolić wrócić do stanu rzeczy, sprzed tego całego zdarzenia. Czułam jak napina i rozluźnia mięśnie, a jego oddech stał się płytki, urywany. Wzbierał w nim gniew.
Zaczęłam się zastanawiać w jakim położeniu się znalazłam, jestem tu, z stołem wbijającym się boleśnie w moje plecy, byłam tak mocno wygięta, że niemalże na nim leżałam, a on górował nade mną. Mogłam zrobić dwie rzeczy, albo napuszyć się udawaną dumą i stawić mu czoła, lub ukorzyć się i przyznać do przegranej.
Zebrałam w sobie całą siłę i wyszłam mu naprzeciw. Zmusiłam zesztywniałe członki do ruchu i odepchnęłam go z całej siły. Wydawało mi się, że nie drgnął nawet o milimetr, jednak przy drugiej próbie odsunął się na tyle, bym mogła zsunąć się ze stołu i odejść. Zatrzymałam się przy fotelu, niepewna co robić dalej. Dlaczego do oczu zaczęły napływać mi łzy?
-Żądam, nie proszę lecz żądam tego abyś mnie stąd wypuścił i pozwolił mi odejść. Nie jestem twoja, nie masz prawa mnie tu więzić.
-Tak się tu czujesz? Jak w więzieniu? - Spytał zły, odwracając się do mnie i zaciskając pięści. - Masz wszystko co zechcesz, jesteś tu bezpieczna i wolna. Robisz co chcesz i jeszcze narzekasz?!
-Wolna?! - Krzyknęłam wściekła. Nie mogę znieść jego egoizmu. - To nie jest wolność, siedzę od kilku miesięcy zamknięta w tym dziwnym miejscu, sama! Sama! Nie mam tu nikogo z kim mogłabym porozmawiać, do kogo się przytulić, z kim spędzić czas. Nie mogę wyjść na dwór, poczuć wiatru na skórze, słońca czy kropel deszczu. Nie mam tu domu i mojej pracy! To nie jest wolność, to więzienie!
Słuchał mnie w milczeniu.
-Masz mnie. - powiedział cicho, gdy echo mojego krzyku jeszcze odbijało się głucho o ściany.
-Ciebie? Mam ciebie? Jesteś bezczelny, ośmielając się powiedzieć mi to, po tym wszystkim przez co, przez ciebie przeszłam. Przecież ty nie potrafisz kochać, nie potrafisz okazać mi ciepłego uczucia. Ciągle każesz i wymagasz, bierzesz to co ci się podoba, a potem znikasz nie wiadomo jak, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo na jak długo. Nie wiem nawet czy jeszcze wrócisz! Dygoczę ze strachu, że mogę umrzeć tutaj sama... - Milczałam przez moment. - Jestem tym zmęczona, naprawdę zmęczona, nie chcę tak żyć. - Szepnęłam chowając twarz w dłoniach.
Właściwie do czego ja dążyłam w tym momencie, co da mi powiedzenie mu tego wszystkiego, skoro on i tak tego nie zrozumie? Upadam na kolana, czując jak kawałeczki szkła wbijają się w moją skórę, zakrywam twarz dłońmi, cicho szlochając. Jestem zbyt samotna i wystraszona, zbyt zrozpaczona tym wszystkim by się do tego przyznać.
-W takim razie, gdybym spytał czy poszłabyś ze mną, zrobiłabyś to? - Spytał, podchodząc do mnie. Ukucnął naprzeciw łapiąc mnie za nadgarstki i potrząsając mną. - Poszłabyś? Przysięgłabyś mi wierność na własne życie?
Oszołomiona patrzyłam na niego. Kosmyki włosów przykleił się do moich ust i policzków, mokrych od łez. Nie mogąc uzyskać odpowiedzi, potrząsnął mną jeszcze raz, mocniej.
-T...Tak, wszystko co tylko chcesz, jeśli będziesz ze mną. - Szepnęłam coś, nie słysząc własnych słów.
Niewidoczny uśmiech przemknął przez jego usta.
-Brawo słoneczko, właśnie zdałaś test. - Powiedział, wstając i patrząc na mnie mrocznie, jak drapieżnik na swoją ofiarę. Nagle poczułam, że oblewa mnie zimny pot i przetaczam się w tył.
niedziela, 31 marca 2013
11.
Czy wierzysz w magię?
Takie pytanie zadał mi kiedyś nieznajomy mężczyzna, gdy siedziałam w parku na ławce i próbowałam odpocząć od całego zgiełku wioski, i bałaganu jakim było moje życie. Stanął obok mnie, wpatrzony w ten sam widok, co ja. Na początku nie zareagowałam, udając, że nie słyszę tak dziwnego pytania, jednak im dłużej milczał, tym intensywniej moje myśli krążyły wokół tego. Czy wierzę w magię? Oczywiście, że nie. Tylko dzieci w nią wierzą.
-Oczywiście, że nie. Tylko dzieci w nią wierzą. - Powiedziałam na głos to co myślałam, nie odrywając wzroku od spadających liści, które kołysał wiatr. Wtedy mężczyzna pochylił się nade mną tak, że mogłam patrzeć tylko na niego. Nie potrafiłabym go opisać, ponieważ cała moja uwaga skupiła się na jego oczach. Tak smutnych i głębokich, wydawało mi się, że tonę w rozpaczy i rozczarowaniu, jakie nim zawładnęło. Żal do idei jakie wyznał zdawał się wypasywać na jego twarzy. Odwróciłam wzrok. Próbowałam skupić się na czymś innym, kręcąc z zażenowania głową. - Magia nie istnieje to rzeczywistość, a nie jakaś cudowna kraina wyobraźni.
-Żyjemy, kochamy, przebaczamy i nigdy się nie poddajemy. Kiedyś doświadczysz magii na własnej skórze. Wtedy przypomnisz sobie tą chwilę i zrozumiesz wszystko. - Odpowiedział.
Zaśmiałam się, chciałam go wyśmiać lecz gdy uniosłam ponownie wzrok, mężczyzny nigdzie nie było.
Rozejrzałam się wokoło zdezorientowana. Nieznajomy magicznie zniknął. Wtedy się nad tym nie zastanawiałam, po prostu zapomniałam.
Owinięta w lekki szlafrok, z kubkiem parującej herbaty w ręce, usiadłam w głębokim fotelu, wpatrując się w jego uśpioną postać. Podkuliłam nogi, kładąc kubek na kolanach i otaczając go lodowatymi dłońmi. Było mi zimno, tak przeraźliwie, jak gdyby chłostał mnie zimowy wiatr. Jednocześnie od środka zalewała mnie fala nieprzyjemnego ciepła, które przetaczało się raz za razem przez moje ciało. Z westchnieniem, oparłam głowę o oparcie fotela, leniwie zamykając oczy. Myśli chaotycznie mieszały się w mojej głowie tak, że nie mogłam uchwycić ani jednej.
Zmęczenie zalewało moje całe ciało, zwiotczając je i niemalże stapiając z fotelem. Wtedy uchwyciłam ten niewyraźny urywek wspomnień. Skąd i dlaczego przypomniałam sobie o nim w tym momencie? Zmusiłam się do otworzenia oczu.
-Żyjemy, kochamy, przebaczamy i nigdy się nie poddajemy. Dlaczego z tych wszystkich rzeczy potrafisz się tylko nie nie poddawać? Dlaczego nie potrafisz kochać, przebaczać, żyć? Skupić się na czymś innym niż zemsta? - Słowa wypływały z moich ust jednak z każdym kolejnym robiłam się coraz bardziej ociężała, wiedziałam, że zamierza mnie zaraz opuścić. Mimo to, ze wszystkich sił starałam się skupić na tym, aby nie zasnąć. Aby dosięgła mnie jego odpowiedz. Na wpół przytomna z niemalże zamkniętymi oczyma, patrzyłam jak szybko wstaje, ubiera się i podchodzi do mnie. Wyjął z mych wiotkich dłoni kubek i odstawił go na podłogę. Wsunął dłonie pod moje pachy i uniósł mnie jak małe dziecko. Ułożył głowę w zagłębieniu swojej szyi, uda opierając na biodrach i podtrzymując je rękoma. Chyba ostatni raz ktoś trzymał mnie w ten sposób gdy miałam 6 lat i razem z ojcem, wracaliśmy ze szpitala. Tak, pamiętam to. Wróciłam wtedy z ogrodu, gdzie nazbierałam mamie piękny bukiet kolorowych kwiatów. Tak bardzo się cieszyłam, bo wiedziałam, że sprawi jej to dużą radość. Wbiegłam do kuchni, a wiązanka wypadła z moich rąk, tworząc na podłodze kolorowy dywan, mama leżała w rosnącej kałuży krwi...
-Ponieważ taką drogę obrałem słoneczko. - Szepnął mi do ucha, siadając ze mną na skraju łóżka. Przytulił mnie mocno, zanurzając palce we włosach i przeczesując je powolnymi, usypiającymi ruchami. - Gdybym był kimś innym, był gdzie indziej nigdy nie moglibyśmy być ze sobą tak jak teraz, w miejscu takim jak to. Bylibyśmy kimś zupełnie innym.
Jego głos odpędził wspomnienia, naprowadził mnie na trzeźwy tor myśli.
-Dlaczego nie potrafisz kochać? - Spytałam.
-Każda miłość jest inna. Ty kochasz na swój sposób, a ja na swój. Dlatego nie zrozumiesz nigdy mojej miłości, nawet gdybym ci o tym opowiedział. Może tylko ci się wydaje, że nie umiem kochać? Może moją miłość mylisz z jakimś innym uczuciem?
-Dlaczego w takim razie... - słowa uciekały z moich myśli, a powieki ciążyły coraz bardziej i bardziej. Zupełnie tak, jakby ktoś powoli zszywał mi je niewidzialnymi nićmi. Co takiego właściwie chciałam powiedzieć? - ...dlaczego mi tego nie wytłumaczysz? Daj mi spróbować zrozumieć.
Zaśmiał się cicho, gardłowo. Nie był to szczęśliwy śmiech ani złośliwy, nie śmiał się również ze mnie. Wydawało mi się wtedy, że tym krótkim śmiechem próbował zatuszować coś, czego jeszcze wtedy nie chciał mi pokazać.
-Dlaczego tak nagle cię to zainteresowało? - Odsunął mnie delikatnie od siebie i pocałował w czoło, a potem położył na łóżku, okrywając szczelnie pościelom. - Co kochanie, dlaczego? - Drążył temat przesuwając nosem po moim uchu.
-Przypomniałam sobie o czymś i tak jakoś słowa zdążyły paść, zanim się nad nimi zastanowiłam.
Nie odpowiedział, chociaż wiedział jak bardzo czekałam na jego odpowiedz. Pocałował mnie ostatni raz po czym odszedł, pozostawiając po sobie uczucie pustki i samotność.
Gdy się zbudziłam, promienie słońca przedostawały się przez szczeliny w ciężkich, zsuniętych kotarach do pokoju, rozpraszając miejscami ciemność jaka w nim panowała Wstałam szybko z łóżka i rozsunęłam tkaniny, oślepiając się jednocześnie. Upadłam na kolana zakrywając rękoma oczy. Gdy odzyskałam wzrok szybko rozejrzałam się po komacie. Nigdzie go nie było. Zniknął.
Gdy zaczynało to do mnie docierać, cisza jaka panowała wokół, powoli zaczęła dzwonić mi w uszach, przytłaczać ze wszystkich stron. Wtedy z moich ust wyrwał się cichy jęk rozpaczy, a zaraz za nim popłynęły łzy. Płakałam dłońmi zakrywając oczy, szlochałam nie, krzyczałam, aby wyrzucić z siebie ból, który nagromadził się w mojej klatce piersiowej. Wtedy po raz pierwszy od wielu lat, pozwoliłam sobie na to, aby płakać jak małe dziecko.
Bo poczułam się opuszczona, mimo iż obiecał, że nigdy mnie nie zostawi. Powtarzał, że nie pozwoli aby stała mi się jakaś krzywda, abym płakała. Jak zwykle wszystkie te słowa okazały się podłym kłamstwem. Demoniczny książę częściej doprowadzał do tego, że płakałam, niżby ocierał mi łzy. Sprawił, że przywiązałam się do niego, zapragnęłam go, łaknęłam jego towarzystwa jak alkoholik alkoholu, nawet gdy stwierdzałam, że go nienawidzę i gardzę nim z całych sił. Stało się tak, że cierpiałam z powodu nieodwzajemnionej miłości i jego niezrozumiałych dla mnie intencji, z którymi przychodził tutaj. Zniszczył mnie i zaczął budować od nowa. Zupełnie tak, jak obiecał.
czwartek, 3 stycznia 2013
10.
" Zabierz mnie nad zakręt rzeki
Zabierz mnie tam, gdzie kończy się walka
Zmyj truciznę z mojej skóry
Pokaż mi, jak znów być całym"
- Linkin Park " Castle Of Glass "
Stoję pod strumieniem letniej wody, opierając się rękoma o zimne kafelki, z opuszczoną między ramionami głową. Zmuszam oczy do patrzenia, choć najchętniej bym je zamknęła i zapomniała. Patrzę by uświadomić sobie po raz kolejny, jakim potworem jest. Dlaczego nie powinnam mieć do niego litości.
Pocieram któryś raz z rzędu gąbką po skórze ramion, piersiach, brzuchu... Chcę zmyć z siebie jego zapach, pragnę zetrzeć ślad jego dotyku, krwawe malinki i czerwone szramy na ciele, które ciągną się od piersi, przez żebra do bioder. Jest brutalem, dzikusem, gadem, zwierzęciem, demonem... Wszystkim tym, czym jest zło w najczystszej postaci. Wszystkim tym, co wiąże się z brutalnością i bólem.
Pocieram któryś raz z rzędu gąbką po skórze ramion, piersiach, brzuchu... Chcę zmyć z siebie jego zapach, pragnę zetrzeć ślad jego dotyku, krwawe malinki i czerwone szramy na ciele, które ciągną się od piersi, przez żebra do bioder. Jest brutalem, dzikusem, gadem, zwierzęciem, demonem... Wszystkim tym, czym jest zło w najczystszej postaci. Wszystkim tym, co wiąże się z brutalnością i bólem.
Patrzę, by nakarmić głodny wzrok, uświadomić sobie na co mu pozwalam, z czym nie mogę walczyć. Nie mogę? Mogę, ale nie chcę. Bo wiem, że walka jest przegrana.
Upadam na kolana krztusząc się własnymi łzami.
Nienawidzę go.
Nienawidzę go.
Ale za każdym razem mu ulegam. I ciągle od nowa łaknę jego dotyku, spojrzenia, pocałunku... Tego, aby przygarnął mnie do siebie, swoim silnym ramieniem, abym znów mogła się zatracić.
A potem żałować wszystkiego, co się wydarzyło. Rozdzierać duszę na poczuciu winy i niesmaku do samej siebie. Zadawać sobie ból, by uciszyć to wszystko.
Czuję jak moja biedna dusza, woła do mnie z ciemnej otchłani, do której sama ją zepchnęłam. Abym mogła tu być, żyć w sposób, taki a nie inny - byłam do tego zmuszona. Ale to żadne usprawiedliwienie. To była moja decyzja. Moja wola walki, która złamała się po pocałunku, i słabła przy kolejnym. Kruszyła się przy najpierw przypadkowych, a potem świadomych i pełnych namiętności dotknięciach.
Zatkałam usta rękoma, gdy wydarł się z nich pełen żałości jęk rozpaczy, upadła kobieta, taka jak ja, która sama zadecydowała o swoim losie, poddała się temu, nie ma prawa narzekać. Z pełną świadomością winy, jaką nosi na swych barkach, po prostu nie ma.
Wstaję, zakręcam kran i spoglądam na niego przez ramię. W kłębach pary czai się gdzieś jego sylwetka. Stoi oparty ramieniem o framugę drzwi. Dumny, wyniosły. Mój kat.
Wiem, że patrzy. Czuję na sobie jego palący wzrok.
Unoszę dumnie głowę, chcąc pokazać, że mam jeszcze w sobie choć odrobinę dumy. Chwytam ręcznik i owijam nim ciało.
- I co, jesteś dumny ze swojego dzieła? - Pytam jadowicie, ruszając ku drzwiom.
Zastępuje mi drogę i nie pozwala wyjść. Próbuję go odepchnąć, ale obejmuje mnie w pasie i przyciąga do siebie zupełnie tak, jakby moje wysiłki, moja siła były dla niego niczym innym, jak lekkim wietrzykiem, który w letnie dni, nie jest w stanie poruszyć nawet źdźbeł trawy. Czuję bijący od niego chłód, który przyprawia mnie o gęsią skórkę. Zimno przejmuje mnie do kości, walczę, aby od tego uciec. Skryć się w cieple.
Przyciska mnie mocno, a ja próbuję z całych sił się wyrwać.
- Nie walcz ze mną. To bezcelowe. - Mówi spokojnie, zaczesując kosmyk mokrych włosów za ucho. Ujmuje mocno moją twarz między kciuk, a palec wskazujący i zmusza bym spojrzała w jego oczy. Głębie w której zatonęłam, w której zatraciłam się i straciłam duszę. - Zaszkodzisz tylko sobie, jeśli nie przestaniesz walczyć. - Patrzy mi w oczy, a potem na usta. Przesuwa po nich kciukiem, początkowo delikatnie, a potem mocno, wpychając mi go do ust. Zmusza mnie bym otworzyła usta, a potem składa brutalny pocałunek.
Ma zimne, lodowate ręce, które błądzą po moim ciele. Rozmywają krople wody, które spływają po plecach, wywołując drżenie. Zaczyna brakować mi tchu, mimo to nie przestaje mnie całować. Moja rozgrzana skóra i jego zimne ręce. Tylko to mam teraz w głowie.
Nogi uginają się lekko pode mną, a on przyciska mnie do siebie jeszcze bardziej, chroniąc mnie przed upadkiem. Opieram ręce o jego pierś i próbuję go odepchnąć, ale jest niczym skała, niewzruszony. Jedną ręką chwyta mnie za włosy i unieruchamia głowę, pogłębiając brutalny ale pełen pasji, i rozkoszy pocałunek. Nauczył mnie czerpać przyjemność z bólu, pokazał jak łaknąc tego, zabijając we mnie wyimaginowane wizje czułych i delikatnych kochanków, którzy pieszcząc kobietę, zachwycaliby się nią, dotykali jak coś cennego, kruchego, niezwykłego... Szanowali by ciało, które pozwala im na to wszystko.
Ale nie on. On był panem, którzy żądał, abym dawała mu wszystko co mam, a nawet więcej. A jeśli byłabym grzeczna i posłuszna, to on też w nagrodę, podarowałby mi rozkosz. Prowadziłam z nim niebezpieczną, i zbyt często miałam świadomość, że wygrywając drobne potyczki, przegrywam z nim, przy każdej bitwie.
Drugą rękę wsunął pod ręcznik, zimne palce delikatnie przesunęły się po moim pośladku, rysowały na nim jakieś nieznane mi wzory. Wędrowały w górę i w dół, po wrażliwej skórze, zsunęły się na pośladki, ścierając ostałe krople wody, a potem nagle, niebezpiecznie zaatakowały miejsce, które stawało się centrum mojej świadomości.
- Nie! - krzyknęłam uwalniając w końcu usta i wyginając się tak mocno jak tylko mogłam, byle dalej od niego. Ręcznik zsunął się z moich piersi, pozostając ściśnięty między naszymi ciałami. Przycisnął mocniej moje biodra do swoich tak, że mogłam poczuć jego pobudzenie, a potem nachylił się nade mną. Odsunęłam twarz w bok, by nie mógł mnie pocałować, jednak on miał zupełnie inny zamiar. Chwycił mój sutek ustami. - Och! Nie... - Jęknęłam, próbując odepchnąć go z całej siły, jaka jeszcze we mnie została, ale w tym samym momencie, przesunął dłoń po moim biodrze i wsunął we mnie palec, drugim mocno stymulując moją łechtaczkę. Krzyknęłam, drżąc z rozkoszy i bólu, jaki mi zadawał gryząc moje piersi. Przestał mnie pieścić, a ja jęknęłam i sama nie byłam pewna, czy chciałam tym zaprotestować i zachęcić go do dalszych pieszczot, czy odszukując w tym wszystkim szanse ucieczki. Chwycił mnie za udo i zahaczył nim o swoje biodro. Uniósł mnie jak nic nie ważącą laleczkę. Niosąc do łóżka, zmusił mnie do kolejnego pocałunku.
Po wszystkim leżałam skulona na samym krańcu łóżka, naciągnęłam na siebie gruby, ciepły koc, bezwiednie wpatrując się w smugi deszczu, spływające po szybach. Tęskniłam za uczuciem deszczu na skórze, gdy ciało na przemian chłostane było podmuchami lodowatego wiatru i kroplami wody, które pod jego wpływem, kuły niczym igły. Tęskniłam za wolnością, otwartą przestrzenią. Szczęściem, tym prawdziwym, a nie ułudnym, wyuczonym...
Dziś był inny, wrażliwy, delikatny. W sypialni, gdy położył mnie na łóżku, odrzucając ręcznik i samemu szybko się rozbierając, położył się obok mnie, pogładził po twarzy i pocałował w czoło. Wyglądał jakby na coś czekał, może jakby chciał mi coś powiedzieć. Ale w ostateczności zrezygnował i kręcąc głową, pocałował mnie delikatnie i subtelnie. Głaskał mnie, dbając by tym zasmakowała czegoś innego. Zachowywał się, jakby bał się, że może mnie zranić. A przecież zrobił to tyle razy...
Dziś był inny, wrażliwy, delikatny. W sypialni, gdy położył mnie na łóżku, odrzucając ręcznik i samemu szybko się rozbierając, położył się obok mnie, pogładził po twarzy i pocałował w czoło. Wyglądał jakby na coś czekał, może jakby chciał mi coś powiedzieć. Ale w ostateczności zrezygnował i kręcąc głową, pocałował mnie delikatnie i subtelnie. Głaskał mnie, dbając by tym zasmakowała czegoś innego. Zachowywał się, jakby bał się, że może mnie zranić. A przecież zrobił to tyle razy...
Przewrócił się na drugi bok, wzdychając ciężko i szukając ręką mojego ciała na prześcieradle. Gdy nie mógł go znaleźć, zerwał się, rozglądając po pokoju. Zawsze tak robił, choć doskonale wiedział, że jestem tuż obok, skulona na tym samym końcu, okryta tym samym kocem.
- Chodź do mnie... - Szepnął wyciągając do mnie ramiona. Nie odwróciłam się w jego kierunku, uparcie leżąc, odwrócona do niego plecami. Zawsze miałam nadzieje, że nabierze się na sztuczkę ze snem. - Proszę, chodź do mnie, zmarzniesz... - Zawsze prosił, używając tego argumentu. A ja pławiłam się w tym, bo to jedyny moment, gdy ciemność, której był panem przerażała i jego samego. Mój mroczny rycerz, przychodził pokonany, by ogrzać się w coraz słabszym blasku mojej duszy.
Przesunął się na materacu i wsuwając pode mnie ręce, przycisnął mocno do siebie tak, jak robi to kochający mężczyzna. Wyplątał moje ciało z koca i wtulił się we mnie, szukając ciepła i ukojenia, okrywając nim i siebie. Ułożył moje dłonie, sugerując w języku bez słów, abym go przytuliła. Nie mogłam mu nie ulec, wiedziałam jak bezbronny jest w tej chwili i nie potrafiłam go odepchnąć, i skrzywdzić tak, jak na to zasługiwał. Gdybym to zrobiła, jego już i tak mroczna, i delikatna dusza, rozpadłaby się na miliony kawałeczków, a wtedy nie byłoby już dla niego ratunku...
Czy tego chcę? Czy chcę go uratować, skoro tutaj jestem?
Wstrzymałam oddech, czując jak moje mięśnie w jednej chwili się napinają.
Czyżbym nagle uświadomiła sobie sens całego cierpienia, jakiemu się poddaje? Czy poświęcając siebie, chcę go uratować?
Nie znałam odpowiedzi na te pytanie, ale nagle olśnienie spowodowało we mnie tak wielki szok, że otworzyłam oczy, przytulając go mocniej do swojej piersi, w której ukrył, niczym małe dziecko swą twarz. Jeśli uda mi się go uratować, to będzie to najwspanialsza i jednocześnie najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek mogłabym zrobić.
- Powiedz moje imię... - Powiedział nagle, obejmując mnie mocniej w pasie, jakby próbował wtulić się we mnie jeszcze bardziej.
- Nie pamiętam...
- Proszę... Proszę, przypomnij sobie... - Szepnął, a w jego głowie nie tylko kryła się wielka prośba, ale również cierpienie, które przeszyło mnie, niczym nóż.
Jak mogę przypomnieć sobie coś, czego nie wiem?
Subskrybuj:
Posty (Atom)