" Zabierz mnie nad zakręt rzeki
Zabierz mnie tam, gdzie kończy się walka
Zmyj truciznę z mojej skóry
Pokaż mi, jak znów być całym"
- Linkin Park " Castle Of Glass "
Stoję pod strumieniem letniej wody, opierając się rękoma o zimne kafelki, z opuszczoną między ramionami głową. Zmuszam oczy do patrzenia, choć najchętniej bym je zamknęła i zapomniała. Patrzę by uświadomić sobie po raz kolejny, jakim potworem jest. Dlaczego nie powinnam mieć do niego litości.
Pocieram któryś raz z rzędu gąbką po skórze ramion, piersiach, brzuchu... Chcę zmyć z siebie jego zapach, pragnę zetrzeć ślad jego dotyku, krwawe malinki i czerwone szramy na ciele, które ciągną się od piersi, przez żebra do bioder. Jest brutalem, dzikusem, gadem, zwierzęciem, demonem... Wszystkim tym, czym jest zło w najczystszej postaci. Wszystkim tym, co wiąże się z brutalnością i bólem.
Pocieram któryś raz z rzędu gąbką po skórze ramion, piersiach, brzuchu... Chcę zmyć z siebie jego zapach, pragnę zetrzeć ślad jego dotyku, krwawe malinki i czerwone szramy na ciele, które ciągną się od piersi, przez żebra do bioder. Jest brutalem, dzikusem, gadem, zwierzęciem, demonem... Wszystkim tym, czym jest zło w najczystszej postaci. Wszystkim tym, co wiąże się z brutalnością i bólem.
Patrzę, by nakarmić głodny wzrok, uświadomić sobie na co mu pozwalam, z czym nie mogę walczyć. Nie mogę? Mogę, ale nie chcę. Bo wiem, że walka jest przegrana.
Upadam na kolana krztusząc się własnymi łzami.
Nienawidzę go.
Nienawidzę go.
Ale za każdym razem mu ulegam. I ciągle od nowa łaknę jego dotyku, spojrzenia, pocałunku... Tego, aby przygarnął mnie do siebie, swoim silnym ramieniem, abym znów mogła się zatracić.
A potem żałować wszystkiego, co się wydarzyło. Rozdzierać duszę na poczuciu winy i niesmaku do samej siebie. Zadawać sobie ból, by uciszyć to wszystko.
Czuję jak moja biedna dusza, woła do mnie z ciemnej otchłani, do której sama ją zepchnęłam. Abym mogła tu być, żyć w sposób, taki a nie inny - byłam do tego zmuszona. Ale to żadne usprawiedliwienie. To była moja decyzja. Moja wola walki, która złamała się po pocałunku, i słabła przy kolejnym. Kruszyła się przy najpierw przypadkowych, a potem świadomych i pełnych namiętności dotknięciach.
Zatkałam usta rękoma, gdy wydarł się z nich pełen żałości jęk rozpaczy, upadła kobieta, taka jak ja, która sama zadecydowała o swoim losie, poddała się temu, nie ma prawa narzekać. Z pełną świadomością winy, jaką nosi na swych barkach, po prostu nie ma.
Wstaję, zakręcam kran i spoglądam na niego przez ramię. W kłębach pary czai się gdzieś jego sylwetka. Stoi oparty ramieniem o framugę drzwi. Dumny, wyniosły. Mój kat.
Wiem, że patrzy. Czuję na sobie jego palący wzrok.
Unoszę dumnie głowę, chcąc pokazać, że mam jeszcze w sobie choć odrobinę dumy. Chwytam ręcznik i owijam nim ciało.
- I co, jesteś dumny ze swojego dzieła? - Pytam jadowicie, ruszając ku drzwiom.
Zastępuje mi drogę i nie pozwala wyjść. Próbuję go odepchnąć, ale obejmuje mnie w pasie i przyciąga do siebie zupełnie tak, jakby moje wysiłki, moja siła były dla niego niczym innym, jak lekkim wietrzykiem, który w letnie dni, nie jest w stanie poruszyć nawet źdźbeł trawy. Czuję bijący od niego chłód, który przyprawia mnie o gęsią skórkę. Zimno przejmuje mnie do kości, walczę, aby od tego uciec. Skryć się w cieple.
Przyciska mnie mocno, a ja próbuję z całych sił się wyrwać.
- Nie walcz ze mną. To bezcelowe. - Mówi spokojnie, zaczesując kosmyk mokrych włosów za ucho. Ujmuje mocno moją twarz między kciuk, a palec wskazujący i zmusza bym spojrzała w jego oczy. Głębie w której zatonęłam, w której zatraciłam się i straciłam duszę. - Zaszkodzisz tylko sobie, jeśli nie przestaniesz walczyć. - Patrzy mi w oczy, a potem na usta. Przesuwa po nich kciukiem, początkowo delikatnie, a potem mocno, wpychając mi go do ust. Zmusza mnie bym otworzyła usta, a potem składa brutalny pocałunek.
Ma zimne, lodowate ręce, które błądzą po moim ciele. Rozmywają krople wody, które spływają po plecach, wywołując drżenie. Zaczyna brakować mi tchu, mimo to nie przestaje mnie całować. Moja rozgrzana skóra i jego zimne ręce. Tylko to mam teraz w głowie.
Nogi uginają się lekko pode mną, a on przyciska mnie do siebie jeszcze bardziej, chroniąc mnie przed upadkiem. Opieram ręce o jego pierś i próbuję go odepchnąć, ale jest niczym skała, niewzruszony. Jedną ręką chwyta mnie za włosy i unieruchamia głowę, pogłębiając brutalny ale pełen pasji, i rozkoszy pocałunek. Nauczył mnie czerpać przyjemność z bólu, pokazał jak łaknąc tego, zabijając we mnie wyimaginowane wizje czułych i delikatnych kochanków, którzy pieszcząc kobietę, zachwycaliby się nią, dotykali jak coś cennego, kruchego, niezwykłego... Szanowali by ciało, które pozwala im na to wszystko.
Ale nie on. On był panem, którzy żądał, abym dawała mu wszystko co mam, a nawet więcej. A jeśli byłabym grzeczna i posłuszna, to on też w nagrodę, podarowałby mi rozkosz. Prowadziłam z nim niebezpieczną, i zbyt często miałam świadomość, że wygrywając drobne potyczki, przegrywam z nim, przy każdej bitwie.
Drugą rękę wsunął pod ręcznik, zimne palce delikatnie przesunęły się po moim pośladku, rysowały na nim jakieś nieznane mi wzory. Wędrowały w górę i w dół, po wrażliwej skórze, zsunęły się na pośladki, ścierając ostałe krople wody, a potem nagle, niebezpiecznie zaatakowały miejsce, które stawało się centrum mojej świadomości.
- Nie! - krzyknęłam uwalniając w końcu usta i wyginając się tak mocno jak tylko mogłam, byle dalej od niego. Ręcznik zsunął się z moich piersi, pozostając ściśnięty między naszymi ciałami. Przycisnął mocniej moje biodra do swoich tak, że mogłam poczuć jego pobudzenie, a potem nachylił się nade mną. Odsunęłam twarz w bok, by nie mógł mnie pocałować, jednak on miał zupełnie inny zamiar. Chwycił mój sutek ustami. - Och! Nie... - Jęknęłam, próbując odepchnąć go z całej siły, jaka jeszcze we mnie została, ale w tym samym momencie, przesunął dłoń po moim biodrze i wsunął we mnie palec, drugim mocno stymulując moją łechtaczkę. Krzyknęłam, drżąc z rozkoszy i bólu, jaki mi zadawał gryząc moje piersi. Przestał mnie pieścić, a ja jęknęłam i sama nie byłam pewna, czy chciałam tym zaprotestować i zachęcić go do dalszych pieszczot, czy odszukując w tym wszystkim szanse ucieczki. Chwycił mnie za udo i zahaczył nim o swoje biodro. Uniósł mnie jak nic nie ważącą laleczkę. Niosąc do łóżka, zmusił mnie do kolejnego pocałunku.
Po wszystkim leżałam skulona na samym krańcu łóżka, naciągnęłam na siebie gruby, ciepły koc, bezwiednie wpatrując się w smugi deszczu, spływające po szybach. Tęskniłam za uczuciem deszczu na skórze, gdy ciało na przemian chłostane było podmuchami lodowatego wiatru i kroplami wody, które pod jego wpływem, kuły niczym igły. Tęskniłam za wolnością, otwartą przestrzenią. Szczęściem, tym prawdziwym, a nie ułudnym, wyuczonym...
Dziś był inny, wrażliwy, delikatny. W sypialni, gdy położył mnie na łóżku, odrzucając ręcznik i samemu szybko się rozbierając, położył się obok mnie, pogładził po twarzy i pocałował w czoło. Wyglądał jakby na coś czekał, może jakby chciał mi coś powiedzieć. Ale w ostateczności zrezygnował i kręcąc głową, pocałował mnie delikatnie i subtelnie. Głaskał mnie, dbając by tym zasmakowała czegoś innego. Zachowywał się, jakby bał się, że może mnie zranić. A przecież zrobił to tyle razy...
Dziś był inny, wrażliwy, delikatny. W sypialni, gdy położył mnie na łóżku, odrzucając ręcznik i samemu szybko się rozbierając, położył się obok mnie, pogładził po twarzy i pocałował w czoło. Wyglądał jakby na coś czekał, może jakby chciał mi coś powiedzieć. Ale w ostateczności zrezygnował i kręcąc głową, pocałował mnie delikatnie i subtelnie. Głaskał mnie, dbając by tym zasmakowała czegoś innego. Zachowywał się, jakby bał się, że może mnie zranić. A przecież zrobił to tyle razy...
Przewrócił się na drugi bok, wzdychając ciężko i szukając ręką mojego ciała na prześcieradle. Gdy nie mógł go znaleźć, zerwał się, rozglądając po pokoju. Zawsze tak robił, choć doskonale wiedział, że jestem tuż obok, skulona na tym samym końcu, okryta tym samym kocem.
- Chodź do mnie... - Szepnął wyciągając do mnie ramiona. Nie odwróciłam się w jego kierunku, uparcie leżąc, odwrócona do niego plecami. Zawsze miałam nadzieje, że nabierze się na sztuczkę ze snem. - Proszę, chodź do mnie, zmarzniesz... - Zawsze prosił, używając tego argumentu. A ja pławiłam się w tym, bo to jedyny moment, gdy ciemność, której był panem przerażała i jego samego. Mój mroczny rycerz, przychodził pokonany, by ogrzać się w coraz słabszym blasku mojej duszy.
Przesunął się na materacu i wsuwając pode mnie ręce, przycisnął mocno do siebie tak, jak robi to kochający mężczyzna. Wyplątał moje ciało z koca i wtulił się we mnie, szukając ciepła i ukojenia, okrywając nim i siebie. Ułożył moje dłonie, sugerując w języku bez słów, abym go przytuliła. Nie mogłam mu nie ulec, wiedziałam jak bezbronny jest w tej chwili i nie potrafiłam go odepchnąć, i skrzywdzić tak, jak na to zasługiwał. Gdybym to zrobiła, jego już i tak mroczna, i delikatna dusza, rozpadłaby się na miliony kawałeczków, a wtedy nie byłoby już dla niego ratunku...
Czy tego chcę? Czy chcę go uratować, skoro tutaj jestem?
Wstrzymałam oddech, czując jak moje mięśnie w jednej chwili się napinają.
Czyżbym nagle uświadomiła sobie sens całego cierpienia, jakiemu się poddaje? Czy poświęcając siebie, chcę go uratować?
Nie znałam odpowiedzi na te pytanie, ale nagle olśnienie spowodowało we mnie tak wielki szok, że otworzyłam oczy, przytulając go mocniej do swojej piersi, w której ukrył, niczym małe dziecko swą twarz. Jeśli uda mi się go uratować, to będzie to najwspanialsza i jednocześnie najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek mogłabym zrobić.
- Powiedz moje imię... - Powiedział nagle, obejmując mnie mocniej w pasie, jakby próbował wtulić się we mnie jeszcze bardziej.
- Nie pamiętam...
- Proszę... Proszę, przypomnij sobie... - Szepnął, a w jego głowie nie tylko kryła się wielka prośba, ale również cierpienie, które przeszyło mnie, niczym nóż.
Jak mogę przypomnieć sobie coś, czego nie wiem?